— Cóż dziwnego? — z lekka klepiąc ją po ramieniu, rzekł kapitan — a komużbyś się ty nie podobała, miły ty mój szatanku? Ciebie i twoje oczy potrzebaby chować jak bazyliszka, żeby ludzi nie zabijały.
— Mój ty miły — odparła dziewczyna — czyż ja zabijać mogę? ja co w życiu jeszcze nikogo nienawidzieć się nie nauczyłam, bo mnie wykołysała miłość... a tak mi dobrze było zawsze, że dałabym szczęście całemu światu, aby wszystek ze mną śpiewał...
Kapitan wciąż na nią patrząc, uśmiechał się czule; nareszcie powoli usta zbliżył do białego jej czoła i pocałował ją... prędko łzę ocierając, która się na męzkiem oku znalazła.
— Taka była poczciwa, śliczna, dobra, kochana matka twoja... i tak nam z nią na świecie dobrze było; ale Pan Bóg mi jej pozazdrościł i wziął ją do swoich niebios...
— Wszak my się tam kiedyś wszyscy razem znajdziemy? — szepnęła Cazita — nieprawdaż? Matka Boska, przed którą lampę palę co sobota, wstawi się za nami... złego nie robimy tak bardzo wiele... a Pan Bóg dobry i łaskaw... my pobożni i prawi chrześcijanie... nieprawdaż? Ja ufam, że Matka Boska z otwartemi rękoma wyjdzie przeciwko nam...
Kapitanowi znowu łzy kręciły się po powiekach, pocałował córkę.
— Nie mówmy o tem — rzekł cicho — nie mówmy... patrzaj-no lepiej... jak piękne to morze nasze.
— E! morze! znam je dobrze, odpowiedziało dziewczę. Wszakżem się to ja z szumem jego oswoiła jeszcze w kolebce... Przez cały ten czas, cośmy w Tryeście były z ciotką, chodziłyśmy ciągle nad brzeg albo na schody katedry, i pasłyśmy się tym widokiem, po którym tęskno nam było, wyglądając »Padre Antonio«. Ale tu morze wydawało się nam inne niż w Wenecji, tameśmy je wzięli w niewolę, a tu ono szumi swobodnie, i śpiewa, i ryczy, i śmieje się, i gniewa... O! miły Boże! gdyby żywy człowiek... Ojcze — dodała ciszej, zwracając ku niemu twarzyczkę — pozwól ty mi popatrzeć na twarz tego Polaka... nie widziałam jeszcze Polaka nigdy, nigdy, a ten jest bardzo ładny! Gdyby zagadać do niego, jakimby on mówił językiem?
Kapitan się uśmiechnął.
— Gdybyś ty do niego przemówiła dziewczyno, to zrozumiałby po włosku i po włosku odpowiedział... Tobie cudów dokazywać nie trudno.
Cazita rozśmiała się, patrząc mu w oczy.
— Umie po włosku? — zapytała cicho.
Kapitan nie chciał snadź odpowiedzieć ani przecząco, ani potakująco, milczał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —