Jedno spojrzenie, jeden ukłon, uśmiech jeden, a szatan potrafi z tego korzystać. Zawiązał pętelkę i pociągnie cię niądo piekła! Tak! tak! »signorina mia«, tak! nic się to zdaje, mała rzecz na pozór, ale wielka być ona może w nieobrachowanych następstwach. Czytałaś historję pięknej Marji Cervi, którą przedają na Riva dei Schiavoni: cóż ją zgubiło nieszczęśliwą? upuszczona rękawiczka. Djabeł tę rękawiczkę pochwycił. Możeszże być pewna, iż on na duszę twą nie czatuje w postaci tego pięknego młodzieńca, który, przyznaję, że jest wcale przystojny. Przypomina mi nawet nieco mojego poczciwego Apostoła, choć o wiele ma mniej wdzięku, i dużo od niego niższy wzrostem. No! widzisz, przyznaję, że piękny, bo uważam, że ruszasz ramionami — cóż z tego? Djabeł się przebiera za anioła, gdy chce duszę ludzką na zagubę wyprowadzić.
Cazita nie mogąc już wytrzymać dłużej, parsknęła śmiechem. Ciotka rzuciła się prawie rozgniewana; mówię »prawie«, gdyż tusza i dobre serce nigdy się jej bardzo gniewać nie dopuszczały.
— Tak to wy wszystkie młode dziewczęta, starszych słuchacie... jednem uchem wleci, a drugiem wyleci.
Cazita rzuciła się jej na szyję.
— Droga moja, nie bój się o mnie! — zawołała. — Szatan do mnie nie przystąpi... noszę krzyżyk na piersiach, pacież mówię regularnie co rano, żegnam się przy obudzeniu zaraz...
— Wszystko to bardzo dobrze — odowiedziała nieco uściskiem nieco udobruchana ciotka, całując ją w czoło, — ale szatan mądrzejszy od ciebie.
— Ale Pan Bóg, ciociu, mocniejszy od szatana.
— Tak! ty masz zawsze na wszystko gotową odpowiedź! — odparła ciotka.
Na tem skończyła się rozmowa. Dzieweczce się już bardzo na pokład iść chciało; zaczęła się skarżyć na duszność i gorąco. Ciotka groziła na nosie, ale pieszczotce oprzeć się było trudno, a gdy zażądała czego, straszliwie była uparta.
Po malutku Cazita przysunęła się ku schodkom, skrycie wzięła za poręcz, cicho wstąpiła na próg ich, i skromnie, niby tylko dla odetchnięcia świeższem powietrzem, poczęła posuwać się ku górze.
Ciotka dobrze już wiedziała, na czem się to skończy; ale nie miała serca się sprzeciwiać. Udawała, że nie uważa.
Gdy pan Konrad z utęsknieniem poglądał w stronę, od której mógł się spodziewać ukazania się dzieweczki, główka jej wychyliła się, pokazała, rozśmiała i znikła. I znowu wypłynęła ostrożnie raz, drugi, a z kobiecą przewrotnością zwróciła się ku ojcu, jakby ją tylko ku niemu tak ciągnęła tęsknica. Ojciec się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —