Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —

być dozwolony, naturalnie, ale ten ruch ręki do ust! o! to już było zawiele! to był prawie kryminał! Kapucyn miał słuszność, gdy groził, to mówiło wyraźnie we wszystkich świata językach! »Pocałowałbym cię, gdy bym mógł.« A jakież miał prawo panicz podróżny do tak poufałego zbliżenia?...
Było to źle, było szkaradnie, ale pan Konrad tłómacząc się przed sobą, przypisał ten szał wpływowi bezsennej nocy i południowego klimatu. W kraju nigdyby był tego nie śmiał uczynić; Włochy snadź mają swe prawa...
Zrodziła się też kwestja ważna: czy ona była za to gniewna czy nie? czy widziała potępienie i groźbę chudego Kapucyna? Była obawa zarazem i były znaki niektóre pocieszające, uspokajające... Stanęło po rozwadze i rachunku, że musiała być trochę obrażona, ale niezbyt śmiertelnie.
Wypadało też rozmówić się z Kapucynem, który właśnie ranną kończył modlitwę, i prosić go o rozgrzeszenie. Konrad zbliżył się do niego nieśmiało, i w rękę go pocałował obyczajem naszym; księżyna uśmiechnął się łagodnie.
— Złapaliście mnie ojcze na mimowoli popełnionej nieprzyzwoitości; — odezwał się Konrad — alem złej myśli nie miał... Stało się to, sam nie wiem jak..
— Dziecko moje, — odparł powoli Kapucyn — dzieje się to tak zawsze mimo wiedzy, kiedy człowiek nie czuwa nad sobą. Zbrodnia niewielka, ale po co ci karmić myśli puste i w niej i w sobie? Obcy jesteście, za godzin kilka rozdzieli was los znowu na wieki.
— To prawda, — rzekł Konrad — ale nie godziż się Boga chwalić w dziełach Jego?
— Tak! tak! sofistykuj jegomość! Chwalcie Boga inaczej, to będzie bezpieczniej.
I począł się śmiać stary, klepiąc po ramieniu Konrada.
— Jużem w waszmości poznał Polaka, — rzekł — a znałem dużo ziomków waszych w Rzymie, i w Padwie, i na Śląsku, gdziem trochę gościł. Wszyscyście poczciwi, ale tacy lekcy... i płomieniści, że żal bierze patrząc na was... jak upolować łatwo tę biedną zwierzynę... Ej! ej! — dodał wzdychając — ino się też pilnujcie, gdzie oczu czarnych dużo, a nie wszystkie tak niewinnie patrzą, jak córka naszego kapitana, która jest dzieckiem jeszcze...
— Nie bójcie się, ojcze, — rzekł Konrad — choć Wenecja jest mi na pół ojczyzną, bo z włoskiej rodziny pochodzę, nie myślę tu bawić długo, tyle tylko, by się u grobu św. Marka pomodlić i okręt dobrać, coby mnie zawiózł do Ziemi Świętej, do grobu Zbawiciela.