z morza, zdające się pływać po niem, całe go pochwyciło. Kiwał głową, załamywał ręce, ruszał ramionami i co chwila się żegnał.
— A! święty Antoni! — wołał — to już chyba djabeł budował nie ludzie. Jakże my tu żyć będziemy mogli, kiedy ja pływać nie umiem?
Konradowi, gdy statek stanął, gdy już na ląd się potrzeba było wybierać, zrobiło się dziwnie smutno, i pomyślał sobie — Już więcej może tej cudnej nie zobaczę towarzyszki... a póki życia jej nie zapomnę! Otóż to los człowieka: mignie mu słonko i zachodzi chmurą, i znowu ciemno, a ciemno na wieki.
Ani się domyślał, że Cazita szeptała ojcu na ucho, aby koniecznie podróżnego Polaka na rybę do siebie zaprosił. Nigdzie tak ryb nie przyrządzano morskich, jak u cioci Anunziaty, a potrzeba się było pochwalić przedziwnym ich smakiem przed tym wędrowcem z daleka. To było koniecznością, obowiązkiem, a za różaniec wypłatą długu.
Ojciec był trochę zazdrosny, trochę się lękał; ale trafiła na dobry humor. Powracał do kraju z korzystnej i szczęśliwej podróży; jakże było pieszczonemu odmówić dziecięciu?
— Co on tam sobie o nas pomyśli? — rzekł do córki; — gotów posądzić, że my go łapać chcemy, żeś ty płocha zalotnica, a ja podstępny awanturnik.
— A! ojcze! ojcze! jemu widać z oczu, że podejrzliwym nie jest.
— A ty czytasz w oczach jego?
— Jak w otwartej drukowanej księdze. Napisano w nich, że jest poczciwy, a poczciwi o niepoczciwość drugich nie posądzają.
— »E vero!« — rzekł z uniesieniem Zeno, całując ją w głowę — zostaw to mnie.
— Bo ja go zahaczyć muszę! — dodała stanowczo, choć zarumieniona dziewczyna; — pokażę mu moje piękne Conchille, a jeśli ma matkę lub siostrę, dam mu z naszego morza różaniec dla siostry lub matki.
— Albo dla żony! — dodał śmiejąc się kapitan Zeno.
Dziewczę stanęło jak rażone tym domysłem; ale pocałunek posłany z rana wnet rozproszył podejrzenia. Była pewna, że żonaty nie byłby śmiał jej posłać tego rannego całusa.
— O! on nie jest żonaty! — zawołała śmiejąc się.
— A skądże ty to wiesz tak pewnie? — spytał ojciec.
— No, wiem, — odparła śmiało — dosyć, że wiem.
Musiał ojciec spełnić uparte żądanie córki, ale ostrożniejszy od niej, chciał to uczynić niby sam z siebie. Odprawił ją do
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —