— Eccellenza może być przekonany, — dodał — że nie śmiałbym wzywać go do naszego stołu, gdybym nie był pewien, że towarzystwo, jakie się zbierze, powinno mu być miłem... Mam tylko znakomitego lekarza niemieckiego, powracającego z Padwy, który zapragnął »miraviglia« grodu naszego oglądać, i signorę Boccatorta, sławną śpiewaczkę, jadącą na dwór cesarski, dokąd została wezwana, razem z kawalerem Gerardim, który jej w drodze towarzyszy... Będę też miał przyjemność przedstawić ekscelencji waszej żonę moją i córkę Magdalenę...
Spodziewając się, że wyjść będzie musiał, pan Konrad był już przybrany jak należało, miał na sobie żupanik wiśniowy atłasowy i kontusik czarny aksamitny, pas siatkowy złoty i bogatą karabelę na rapciach jedwabnych karmazynowo ze złotem przerabianych. Do tego czapeczkę karmazynową z piórkiem, w której mu było bardzo do twarzy...
Trzeba przyznać, że i malowniczo i pańsko się prezentował Lippi, tak, że we własnej ojczyźnie trudnoby go kto poznał za Włocha; krew polska i życie nasze już go na innego przerobiły człowieka. Na płótnach Weronezjusza tylko coś podobnego do niego z twarzy w dawniejszych czasach znaleźć było można. Wenecja ówczesna znacznie już podupadła, a upadek każdego narodu nawet z fizjognomji jego wyczytać się daje.
W salce na dole zgromadzeni już byli goście signora Zanara, pomiędzy którymi pierwsze miejsce zajmowała niesłychanie strojna panna Zenobia Boccatorta, Włoszka, rodem z Medjolanu, brunetka słuszna, wspaniałej postawy, dumnego wejrzenia, pogardliwej minki, ale w istocie zachwycającej piękności. Był to raczej posąg niż kobieta, w którejby się na pierwszy rzut oka rozkochać można, lecz niepodobna było niedziwić się jej olśniewającemu blaskowi. Włoszka wiedziała snadź o tem dobrze i pyszniła się sobą... Po za nią stał towarzysz i stróż tego skarbu wiezionego na dwór cesarski, cavaliere Gerardi, dobrze dobrany, aby zazdrości ani podejrzenia nie wzbudził, mały, garbaty, z twarzą od ospy oszpeconą, wyrazu zimnego i złośliwego.
Dalej trochę doktor Niemiec, człowiek młody, przystojny, ożywionej twarzy, uśmiechał się grzecznie do signory Zanaro, gospodyni domu, osoby już nie pierwszej młodości, z pięknemi czarnemi wąsikami, podwójnym podbródkiem i tuszą wspaniałą, po za której robronem kryło się pisklę domu, córka jedynaczka Magdalena, biała rumiana, ni ładna, ni brzydka, ale wesołej twarzyczki i filuternych nad wiek oczu.
Wszystkich wejrzenia zwróciły się na wchodzącego Polaka, nawet signora Zenobia obdarzyła go dosyć łagodnem skinieniem główki, a Magdusia nie spuściła go z oka tak się jej — strój (jak mówiła) podobał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —