O tem przy stole zamilczę — dokończył Zanaro. — Nie chciałbym też, by dostojny mój gość szczere zainteresowanie się jego losem, i poszanowanie, jakie za pierwszem wejrzeniem obudził we mnie, fałszywie mógł sobie, uchowaj Boże, tłómaczyć.
Konrad skłonił głowę; uśmiechały mu się w tej chwili młodziuchna Magdusia figlarnemi oczkami dosyć zepsutego dziecka, i misternej a ostrożnej, ale niemniej wyraziście, majestatyczna signora Zenobia...
Ale te dwie napaści kobiece na jego serce, ten tylko sprawiły skutek, że mu przypomniały prześliczną ową towarzyszkę podróży Cazitę Zeno, córkę kapitana.
— Nie lękałbym się tej podróży, — odrzekł pod wrażeniem wspomnienia, — bośmy w ojczyźnie naszej przywykli niczego się nie obawiać; a niebezpieczeństwa pociągają nas więcej, niż odstręczają — gdyby mi się też trafił tak poczciwy i dobry kapitan statku jak ten, który mnie tu przywiózł z Tryestu...
Zanaro podniósł głowę zaciekawiony.
— Eccelenza pozwoli spytać o jego imię? — rzekł żywo.
— Był to wracający ze Stambułu właściciel »Padre Antonio«, kapitan Zeno.
— Zeno! Zeno! powrócił więc! — zawołali razem gospodarz, żona i córka. — Kochany, zacny, nieoszacowany Zeno... Szczycę się jego przyjaźnią, — gorąco rzekł Zanaro. — Znam go jak brata, kocham jak rodzonego. Ma dom na Lido, stary dom, stary, ale krzepki statek, starą siostrę Anunziatę, i śliczny kwiatuszek, córkę.
Tu Zanaro pięć złożonych palców ręki do ust przyłożył, i pocałował je, cmokcząc.
— Cudnej piękności Cazitę...
Mimowolnie Konrad się zarumienił, czuł, że mu twarz jakby ukropem zapłynęła; obawiał się nie bez przyczyny, aby tej wywieszonej chorągwi oblężonego serca nie spostrzeżono. Zanaro przelotnie spojrzał nań i filut domyślił się wnet wszystkiego, ale udał, że nic nie wie.
— Czyście czasem nie jechali razem z ciotką Anunziatą i piękną Cazitą? — rzekł niewinnie — bo, jeśli się nie mylę, miały na niego czekać w Tryeście.
Konrad kraśniał jak dojrzewająca wiśnia; zmieszał się.
— Tak — rzekł w końcu odważnie — płynęliśmy razem.
— Więc się już nie dziwuję, że w. ekscellencji tak miłym wydał się kapitan Zeno, tak dogodnym jego statek, i tak krótką zapewne podróż na nim. Ha! ha!
Magdalena i signora Zenobia spojrzały trochę z ukosa na Polaka, który oczy spuszczał jak winowajca na uczynku schwycony.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —