— Zaprawdę, — nie ustając paplać, mówił Zanaro — Wenecja ma krocie piękności i nigdy w nie ubogą nie była, ale Cazita...
— Cóż to znowu? — przerwała urażona pani Zanaro — co to pleciecie? Cazita jest ładna ruda myszka, a kto ma szczęście przy swym stole przyjmować taką piękność, jak signora Zenobia, której równej nawet na obrazie nie znaleźć... no, i komu Bóg dał tak nieszpetną córkę, jak wasza, ten...
Zanaro uderzył się szybko z jednej i drugiej strony po twarzy i wypoliczkował, uznając swój występek.
— Winienem — rzekł — ale nie zaprzeczycie, że Cazita... śliczna. Cóż wy mówicie eccellenza? waszego jestem zdania ciekaw nadewszystko?
Konrad, króremu tak wprost strzelano w piersi tem zapytaniem, znowu się zapłonił i zmieszał.
— Są — rzekł powoli, wykręcając się — różne piękności niewieście, których jedną miarą mierzyć się nie godzi; oblicza, obudzające uwielbienie (skłonił głowę przed signorą Zenobią, która mu się tak wdzięcznie uśmiechała, że cavaliere Gerardi, aż usta zakąsił)... są twarze, budzące braterskie uczucia... (spojrzał trochę ku Magdusi, która skrzywiła usta)... są wreszcie i niezbyt może pięknych rysów, a straszliwie niepokojące człowieka i niezapomniane dla niego twarze...
Spuścił oczy na talerz, kobiety spochmurniały, gospodarz chrząknął, nastąpiło głuche milczenie.
— Mam cię kawalerze, — powiedział sobie w duchu Zanaro — już mi się nie wykręcisz... a że do Jerozolimy nie pojedziesz, za to ręczę.
Czas tedy było wstawać od stołu, i ruszyli się wszyscy. Signora Zenobia głośno mówiła, że będzie w teatrze, prawie zapraszając do swej loży Konrada. Magdusia bąknęła, że pojedzie na Lido.
Lido to, kilkakrotnie powtórzyła znacząco.
— Jeśli pojedziesz na Lido, — dodał gospodarz — toć nie wytrzymacie, abyście nie odwiedziły ciotki Anunziaty i Cazity. Kłaniajcie się im odemnie.
Konrad odchodził powoli.
— A od was? — spytała figlarnie Magdusia Zanaro — a od was eccelenza?
— Nie śmiałem was o to prosić, signorino, — rzekł Lippi — ale jeśli łaska, proszę pokłońcie się wszystkim odemnie także.
— Wszystkim? — cicho spytało dziewczę. Jam myślała, że tylko tej wieczny niepokój budzącej twarzyczce?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —