I wyciągnął go na ulicę milczący, a doprowadziwszy do placyku, chciał porzucić.
— Mójże zbawco kochany! — wstrzymując go i całując w ramię, rzekł Maciek — ja was nie puszczę, żebyśmy się nie widzieli; toć i wam miło być musi swoich zobaczyć?
— Jeszcze my się spotkamy, — chmurno odpowiedział szewc — ale ty mi na Mercerje się nie włócz, bo cię djabli wezmą.
I odszedł. Maciek spuściwszy uszy po cichu, jak zmyty, wrócił do Malty. Szczęściem, że tu nie postrzeżono jego wycieczki, bo Konrad, poszedłszy do stołu, jeszcze był nazad nie wrócił.
A były powody ważne, dla których się tak opóźnił...
Ci sami goście, co dnia pierwszego zebrani byli w pokoju, gdy »gran ladrone« wprowadził eccelenzę, jedna im tylko nowa przybyła postać, nieobojętna zdaje się dla signory Zenobii, chociaż ona go niby nie znała, a on na nią ani patrzał. Udawanie jednak tak było w obojgu widoczne, że tylko cavaliere Gerardi mógł się na niem nie poznać. Przybysz był bardzo pięknym mężczyzną, lat zaledwie trzydziestu, strojnym wytwornie, i jak ze stroju wnosić było można, wielkim panem lub wielkim w odegrywaniu państwa artystą.
Zanaro po cichu szepnął Konradowi, iż dostojny gość jest Principe Alessandro di Ponte-Vecchio, krewny Papieża nieboszczyka, bogaty Rzymianin, jadący z ważną misją na dwór cesarski, o czem wszakże najgłębsze milczenie zachować wypada.
Principe tym razem podsiadł Polaka i znalazł się po drugiej stronie signory Zenobii, która wciąż od niego głowę odwracając tego dnia, ze szczególną przyjemnością rozmawiała z cavalierem Gerardim. Za to przy Konradzie znalazła się Magdalenka Zanaro ze swym filuternym śmieszkiem, którym obdzielała doktora Niemca, Polaka, a rada była obdarzyć i księcia, ale ten patrzał dziwnie jakoś wciąż na sufit, choć sufit nie był złocony i malowany jak w pałacu dożów.
Zanaro też tego dnia z osobliwszą pieczołowitością zajmował się cavalierem Gerardim i traktował go eccellenzą za każdą łyżką.
Signora Zanaro miała tego dnia minę poważną kobiety bardzo przyzwoitej, a zmuszonej wiedzieć o intrydze, której jej domyślać się nie wypadało. Mówiła o rzeczach obojętnych, o osychaniu Canal Grande, o Bucentaurze, o bliskiem święcie Bożego Ciała i jego wspaniałościach...
Principe di Ponte-Vecchio był zadumany i obojętny.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 —