Nietrudno się było dopytać o domek kapitana Zenona, pierwszy przechodzeń z wiosłem na ramieniu pokazał go Konradowi... Stał on w prawo nad samym morza brzegiem i snadź nie od dziś rozpoczął życie; kilka pokoleń lepiło tę budowę tem piękną właśnie, że niespodzianie przedstawiała linie, załomy, wyskoki, dające jej niezmiernie malowniczą powierzchowność. — Dokoła opasywały ją schodki, poczepiane słupki, galerje, winne gałęzie i rozpięta na jednej ze ścian cytryna, której pień stary żenił się z suchą latoroślą winną, i liście się mieszały razem. Z pośrodka gęstej zieleni, do której i bluszcz pasorzyt się przymieszał, tu i owdzie wyglądało okno, wychyliły się drzwi ciemne, przez które sięgnąć było można do głębi dziwacznie skleconego domowstwa. Gość przychodzący musiał się dobrze namyślać, kędy wnijść do środka, kilkoro bowiem równouprawnionych drzwi z obrazkami Madonny i Świętych zdawały się go wyzywać zarówno, a nic głównych nie oznaczało. Byłby też może Konrad w niepewności pozostał, gdyby go u muru otaczającego ogródek nie spotkała miła niespodzianka... spostrzegł osłonioną kapeluszem słomkowym dobrze sobie z Padre Antonio twarzyczkę Cazity,[1] która mu się uśmiechała wdzięcznie.
— A! przeciężeście sobie przypomnieli obietnicę waszą! — zawołało dziewczę; ale przychodzicie właśnie, gdy ojca mojego nie ma w domu... Co za szkoda! jak będzie żałował! Szczęściem spodziewamy się go pewnie przed wieczorem, pojechał tylko do Scola di San Rocco na radę, doczekacie się go pewnie... Dam znać cioci Anunziacie! wejdźcie proszę, tam, tam, temi drzwiami, nad któremi jest Św. Franciszek i Antoni, opiekunowie nasi domowi... Ja zaraz przybiegnę po za murem... i wprowadzę was.
Stało się jak rozkazała Cazita, i nim Konrad ze drzwi po schodkach wszedł do sieni, już ona drugiemi wbiegłszy do domu od ogrodu, witała go zarumieniona i wiodła po schodkach dalej na górę do paradnych pokojów, któremi się jej pilno było pochwalić. Zwabiona jej głosem szczebiotliwym ciocia Anunziata, z głową siwą w nieładzie, zjawiła się także na przyjęcie gościa, któremu mniej daleko rada była niż siostrzenica.
Pokoiki na górze, które kilka pokoleń marynarzy przystrajało, wyglądały trochę dziwnie może, ale ładnie. Był tam sprzęt różnych lat, zwierciadełka weneckie, szkła stare z Murana, konchy z różnych wybrzeżów, kilka dawnych obrazów, stołki rzeźbione i szafy dębowe, i wschodnie kobierce niewytworne, przecięż nęcące oczy. Z okien cudny widok na morze, wpośród którego rzędami stały powbijane pale, a na najniższym znich rodzaj ołtarzyka drewnianego z Matką Bozką... Na opalowych falach ze złotemi odbłyskami, snuły się barki rybackie i statki z drzewem,
- ↑ Wydaje się, że w zdaniu brakuje przydawki określającej ową twarzyczkę, np. znaną, znajomą,czy zapamiętaną.