— Więc tu cały rok żyjecie? — spytał Konrad.
— Ojca najczęściej niema w domu, — odpowiedziało dziewczę — ojciec musi zarabiać na morzu ze ztatkiem, a gdyby i mógł spocząć, to już tak przywykł do tej włóczęgi po wodzie, że by nie wytrzymał. Czasem, gdy dłużej posiedzieć mu przyjdzie, znać już po nim, że się nudzi; a gdy odpływa, to choć mu ciężko rozstać się z nami, twarz jego zaraz promienieje inaczej... Naówczas, gdy żagle statku »Padre Antonio« znikną nam z oczu, zaczynamy się z ciotką modlić o jego powrót szczęśliwy i czekać, aż się nam znane żagle jego pokażą znowu... Czasem odwozi nas ojciec do Tryestu do krewnych, i tam czas jakiś przesiedzimy; ale zwykle ja, ciocia i stary sąsiad Pietro, którego opiece jesteśmy powierzone... pilnujemy domu... Ale nie myślcie, byśmy się nudziły: jeździmy do miasta na odpusty, na regaty, na muzykę, na plac św. Marka, mamy dużo znajomych.
— A! prawda, — przerwał Konrad — wszak i rodzina Zanara z Croce di Malta znajomą wam jest także, a Magdalena jest przyjaciółką waszą.
— Dobre dziecko! — odparła Cazita — ale dziecko jeszcze; ja więcej niż o rok przecię jestem od niej starsza! — Wymówiła to z pewną dumą.
— Zanaro wielki filut — dodała Anunziata. — Nie powiadam, żeby był zły lub nieuczciwy człowiek, ale bardzo przebiegły i ze słabości ludzkich nawykł korzystać.
Konrad, wspomniawszy ranek, uśmiechnął się.
— Magdzia będzie kiedyś ładna, — dodała Cazita — nieprawdaż?
— I pewnie nie ustąpi ojcu w przebiegłości, — dodał — Konrad; z oczu jej patrzy większa nad wiek dojrzałość.
— O! to prawda, — potakiwała ciotka Anunziata — ale w gospodzie między obcymi niepodobna się jej było długo dzieckiem uchować.
I pomruczała coś niezrozumiale ciotka, ruszając ramionami.
— Cóż to szkodzi, że trzpiotowata, wesoła i przebiegła? — przerwała Cazita. Wszyscy nam ciągle mówią, że jesteśmy przez mężczyzn oszukiwane; to lepiej, że się ma na baczności i gotuje do obrony.
— Czyż wszyscy mężczyźni — spytał Konrad — tak złą u was sławę mają?
— Ja nie wiem; przynajmniej naszego kraju panowie nie odznaczają się cnotą wierności, i ciągle sama ciocia powtarza, ażeby się ich strzedz, bo są wielcy oszuści.
— O! o! nietylko nasi, moja kochana, dodała ciotka — wszyscy oni jednacy z końca w koniec świata, i wszyscy czyhają tylko na zgubę naszą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —