— Jużeśmy się ułożyli, — podchwyciła dziewczyna — że Polak nasz musi na rybę przybyć raz drugi, i to rano.
— Jużcićby się ryba znalazła, — odpowiedziała ciotka — ale ani ladajakiej, ani ladajako dać nie mogę cudzoziemcowi, który może ją raz tylko w życiu jeść będzie. Chciałabym, żeby smak jej powiózł z sobą do kraju, i całe życie go pamiętał.
— Nie potrzeba ryby na to, żeby mi gościnność wasza nigdy z pamięci nie wyszła — odpowiedział Konrad cioci, ale patrząc na siostrzenicę, — nie zapomina się obcemu przyjacielsko podanej dłoni, i tak miłego jak wasze przyjęcia.
Cazita wejrzała smętnie na niego.
— A cóż z waszą dalszą podróżą? — zapytał kapitan — macie-li już statek?
— O! nie, jeszcze, nawet ani pewności, że pojadę; wszyscy się uwzięli mnie straszyć.
— No, to już i ja dodam moją radę, — rzekł Zeno. — Wiem z najlepszego źródła o morowem powietrzu w Jaffie wybuchłem; pójdzie ono karawanami po całym wschodzie. Nikt teraz nie popłynie z Cypru do Aleksandrji, ani do Trypolis. Potrzeba wędrówkę pobożną, odłożyć na raz inny.
— Ale czyż to rzecz pewna? — spytał Konrad.
— Tak pewna, że ja, com zamierzał znowu na Wschód płynąć, dalej niż do Cypru nie sięgnię, rzekł Zeno. Nie chcę ani ludzi tracić, ani sam na pewną niemal śmierć się narażać — i wy zostańcie w Wenecji. Na Boże Ciało, karawana pielgrzymów nie wyruszy jak zwykle, bo odstraszy ich powietrze... Potem, już nie ma zwyczaju wybierać się do Ziemi Świętej, i nie ma tak dobrych zręczności; posiedzicie chyba do drugiej wiosny.
Konrad posmutniał, spuścił głowę.
— Sam jeszcze nie wiem, co zrobię, — rzekł — pojadę do Padwy, poszukam czy mi tu jacy, choć dalecy krewni nie zostali, zobaczę choć ten dom, w którym się pradziad mój urodził i wychował, a potem... — spojrzał na Cazitę ukradkiem — zobaczymy! Trzeba też będzie i do domu powracać!
— Tak prędko? — spytał Zeno — tak prędko? a pocóż było jechać? musicie przecię poznać »Venezia la Bella«, swoją dawną ojczyznę, a jeżeli zechcecie tylko obejść kościoły, podziwić się obrazom, przypatrzyć ludziom, pokłonić pięknościom, obejrzeć cuda... dużo na to czasu będzie potrzeba.
— O Wenecja! — prędko przerwała Cazita — gdybyście weszli tylko na wieżę San Giorgio, albo św. Marka, gdzie tak wygodnie bez schodów można tańcując zabiedz, dopierobyście zobaczyli jaka rozległa, jaka cudowna, ile kościołów, placów, a wszędzie pamiątki, co krok osobliwości. Wszystko przecięż obejrzeć musicie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —