— Nie bójcie się, nie bójcie, — począł się bronić Konrad — nic się złego, uchowaj Boże, i nie stało, i nie stanie... Cóż mówią o kapitanie Zenonie?
— To poczciwy człowiek, — rzekł, jakby mimowoli Nani; — nic nie mówią, bo złego nie mogą ludzie, a dobrego mówić nie lubią... Tylko to wiem jedno, — dodał po chwili — że stara ciotka Anunziata ma krewniaka, wielkiego zawadjakę, który gdzieś mieszka na lądzie niedaleczko... i tego chce z Cazitą ożenić...
Konrad nic nie odpowiedział, ale mu się zrobiło jakoś przykro.
— A co mi tam do tego! — zawołał — niech ich tam sobie żeni, kiedy chce.
To mówiąc wstał.
— Bóg wam zapłać, — rzekł — żeście mi chłopaka ratowali. Gdybyście co odemnie przyjąć chcieli...
Szewc skoczył jak oparzony.
— Stój! paneczku! stój, — nie rzecz słowa, którembyś mi popsuł radość widzenia Polaka. Choć chudopacholsko wyglądam, ale...
Uderzył się po boku...
— Jest tam cekinów para... Chcecie mi dowieść dobrej woli?
— A no i owszem, o to chodzi, — rzekł Konrad.
— Więc mi się dajcie odziać ino i nie powstydźcie się przyjąć moich zaprosin; wypijemy razem »fiaskone« dobrego wina, które ja tu znam pod Prokuratorjami u starego Castigljona? no, co?
— Zgoda! — zawołał Lipiński, który choć staropolski szlachcic, na cudzej ziemi już się czuł bratem, choćby szewcowi Polakowi!
Inaczejby było może w Polsce, ale w Wenecji...
Szewc pobiegł, a tak chyżo, że dopadłszy drzwi nim Marjetta od nich pierzchnęła, odkrył wielką jej zbrodnię: oczkowanie nieprzyzwoite z Maćkiem; był gniewny, ale popędziwszy dziewczynę, odłożył gderę na jutro, a sam się co rychlej przystroił. Wyglądał tak na Wenecjanina, żeby go nikt w świecie nie poznał, iż się nad Rudawą gdzieś rodził, a włożył suknie od niedzieli, aksamitne, z guzami, i czapkę nową zwiesistą, i bóty nowe, aby ziomkowi wstydu nie zrobić...
Maćka zaraz z rozkazem pilnowania domu odprawił Konrad, a sam z majstrem pełnym poufałego uszanowania poszedł pod Prokuratorje. Znaleźli wiechę starego Castigliona, który im przy stoliczku na placyku św. Marka naprzeciw swojego domu wystawił owo »fiaskone« wina...
Noc, bo już się było późno zrobiło, prześliczna, gwiaździsta, księżycowa, pół-przezroczysta, orzeźwiająca, wywabiła z domów co było na placyk św. Marka. Roił się ludem jak nigdy we
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.
— 71 —