dnie; strojne kobiety, kawalerowie, podżyłe damy, duchowni wszelakiej barwy, mnóstwo cudzoziemców w strojach malowniczych snuło się po marmurowych posadzkach placu, który na tę ciżbę wydawał się za mały.
Wszystko się rozbudzać zdawało dopiero do życia; kuglarze pokazywali sztuki, muzycy próbowali głosów, niewiasty o złocistych warkoczach wabiły oczyma, śmiechy, gwar, rozmowy, śpiewy rozlegały się dokoła, a św. Marek osrebrzony księżycowem światłem patrzał na swe dzieci staruszek z za kandelabrów, w których zwinięte dawnych posiadłości drzemały sztandary. Tu dopiero życie ludu weneckiego poznać było można, charakter jego, wesołość, przebiegłość, i cnotę, i zepsucie. Bo też jednej i drugiej było zarówno.
Patrycjusze ocierali się o gmin, urzędnicy o nędzarzy... wieczór chłód i wesele na chwilę równały wszystkich. Nani był doskonałym tłómaczem dla cudzoziemca. Wiedział on historję niemal wszystkich zrujnowanych patrycjuszów, którzy po nocach jeszcze wyglądali na magnatów, a za którymi nie widać już było dawnej ciżby klientów; nazywał po imieniu tych, co niedawno wkupili się do złotej księgi za sowitą opłatą; pokazywał kobiety sławne, z wdzięków i zalotów; opowiadał dziwne przygody młodych i starych; usta mu się nie zamykały, zwłaszcza gdy trochę je wino w żywszy ruch wprawiło.
Konrad słuchał... Było to dla niego nowe i po trosze zastraszające, nic podobnego w kraju o uszy się jego nie odbiło; dumał nad tym ludem tak jakoś inne, szumne i niebezpieczne życie wiodącym... Szewc paplał, ale mówiąc z poza okularów, rzucał oczyma na wsze strony tam i sam, i snadź coś dostrzegł, co uwagę jego zwrócić musiało, bo się parę razy wzrok jego pod ciemnemi galerjami Prokuratorji zatrzymał i poszedł, a śledził kogoś, i wracał niespokojny.
Konrad zajęty widokiem placyku i zabawy, nie uważał na to i nie zobaczył też signora Zanara, który z za kolumny ostrożnie palcem wyraźnie parę razy nań wskazał młodemu, słusznemu, przystojnemu mężczyźnie... Nieznajomy ten, płaszczem okryty, z kapeluszem na oczy nasuniętym, zdawał się uważnie wpatrywać w Polaka, i począł po chwili dokoła stoliczka, przy którym siedzieli, krążyć. Ale zobaczywszy widać, że Konrad nie był sam, usunął się w tłum i zniknął.
Nani widział wszystkie jego ruchy, choć za właściwe uznał udawać, że wcale nań nie patrzy; ale gdy po chwili nieznajomy przepadł... zapomniał o nim prawie....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.
— 72 —