— Wszystkie pozory są na pana! oddalenie się jego... tajemnicze porozumienia!
— Moje? kiedy? z kim? — spytał Konrad.
— Oszalał! — wołała tymczasem gospodyni — oszalał! A czemuś kobiety nie umiał pilnować! ha! stary sopranisto, którego za stróża dają pannom dojrzałym! Czemu swego obowiązku nie pełnisz jak należy! chodząc pod patynkiem swej belli?
— Ta kobieta mnie znieważa! — krzyknął, porywając się do szpady, której nie miał u boku Gerardi.
Magdusia powtórzyła jego ruch, szukając niby także szpady u swego boku, i stając w gotowości do pojedynku... Śmiech homeryczny rozległ się dokoła.
Principe del Ponte-Vecchio, który milcząco przypatrywał się tej scenie, widząc, że przyjaciel jego Gerardi o mało nie dostaje konwulsyj, ujął go za rękę powoli i odprowadził na bok, starając się uspokoić, szepcząc mu coś do ucha.
W istocie Gerardi usłuchał jego rady, i z wolna z nim razem wysunął się z tej kupy ludzi, widocznie bardzo dla niego nieprzyjaźnie usposobionej.
Zanaro stał jeszcze w komicznej swej postawie obrażonego na honorze człowieka, z dumą znoszącego obelgę, która go dotknąć nie mogła... Magdusia szydziła, jejmość za ich dwoje się gniewała, słudzy żartowali i śmieli się.
— Na Boga, cóż się stało? czego chciał odemnie ten człowiek? zapytał Konrad; co to jest? co to znaczy?
— Eccelenza! — zawołał patetycznie oberżysta, — to znaczy, że signor cavaliere Gerardi jest szalona pałka, i że ludzie zawsze są niewdzięczni, a sami będąc winni, grzech swój na cudze radzi zwalają barki.. Signora Zenobia Boccatorta znikła; posądzano pana, żeś ją uprowadził, bo pana jednego brakło. Znikła nietylko osobą swą, ale z garderobą, cekinami, i całem mieniem, należącem po części pono do wysłańca i szkatuły jego cesarskiej mości. Interes brzydki! ohydny, a do tego niebezpieczny. Lecz, że się to trafiło na terytorjum najjaśniejszej Rzeczypospolitej, nie idzie zatem, by cesarz wydał nam wojnę... Kawaler Gerardi sopranista, jak moja żona powiada dowcipnie, dodany za stróża, źle spełniał swe obowiązki; dał się, Cerberem będąc, uwieść słodkim słówkom panienki, pozwalał jej samej jeździć, kędy się podobało... Zaszły zapewne znajomości, i ktoś, co sopranem nie śpiewał nigdy, porwał jejmościankę i uwiózł... kędy? to wiedzą tylko gwiazdy przyświecające ich podróży.
To mówiąc, Zanaro chytrze się uśmiechał; znać było, że w tej ucieczce, która z tłomokami tak cicho się spełniła, i on udział mieć musiał potajemny, ale zapłacony, milczał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —