Najmniej Gerardi posądzał księcia di Ponte-Vecchio, a przecież... co znaczył bilecik przy stole? Z drugiej strony, jakim sposobem, gdy Zenobia znikła, ów książę spokojny pozostał i towarzyszył jako pocieszyciel obżałowanemu kawalerowi?
Były to tajemnice weneckie, intrygom onych czasów i tego miejsca właściwe, których Konrad w prostocie ducha ani się nawet silił odgadywać.
Posłano po farmaceutę i cyrulika, aby przerażonego kawalera uspokoił lekarstwami, a według metody włoskiej i krwi mu przedewszystkiem upuścił. Nikt tak starannie nie chodził około nieszczęśliwego, jak ów zacny książę di Ponte-Vecchio, który sam go wyręczył w porozsyłaniu depesz, kurjerów, doniesień i nie położył się spać, aż ujrzał nieco uspokojonego posła cesarskich teatrów, błogim snem po małej dozie opium odpoczywającego.
Naówczas rzucono tłomoczek jego do gondoli. Zanaro odprowadził do brzegu; widziano, jak coś chował do kieszeni — a zręczni wioślarze popędzili przez Canal Grande i mniejsze uliczki wodne w jakiś ciemny z nim zakątek.
Mówiono, że nazajutrz przez Padwę przejechało bardzo szczęśliwych młodych ludzi dwoje, których śmiechy wesołe słychać było na staje od wiozącego ich weturyna.
Ale przebudzenie kawalera Gerardego było nader smutne. Spał wprawdzie blisko do południa ciężkim snem zmorzony; lecz gdy oczy otworzył, pierwszą rzeczą, którą ujrzał, były depesze i listy powyprawiane, jak sądził, spokojnie na stole leżące. Służący, którego zawołał, domagając się swego przyjaciela księcia di Ponte-Vecchio, oznajmił mu, że ów książę jeszcze wczoraj wieczorem niewiadomo dokąd odpłynął, list tylko zostawiwszy. Rzucił się na to jedno chciwie Gerardi, ale jakże okrutnie zdziwić się musiał, czytając w liście:
»Najszanowniejszy Panie!
»Signora Zenobia Boccatorta i ja, składamy ci najpowinniejsze dzięki za wszelkie ułatwienia, jakie niezręcznością swą i łatwowiernością nastręczyłeś nam do podróży. Zaopatrzeni szczodrze w pieniądze, garderobę, potrzebne papiery, udajemy się razem spędzić wesoło kilka miesięcy czasu tam, gdzie nas najdłuższa ręka wasza doścignąć nie potrafi.
Uchybiłbym sobie i Waszej Ekscellencji, gdybym zawdzięczając Jego zaufanie dla mnie, nie przyznał mu się, iż tytuł księcia nosiłem tylko na scenie; w życiu zaś powszedniem byłem i jestem »primo inamorato«, chudym pachołkiem i szczerym sigonry Zenobii wielbicielem, w chwilach, gdy innych wielbicieli nie miewa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —