— Suchotnicy także, wedle opinji powszechnej, nie czują się nigdy dogorywającymi, na godzinę nawet przed zgonem.
— Ponieważ chcecie mi radzić, a ludzi znacie dobrze, radźcie signor Zanaro.
Gospodarz, w tył założywszy ręce, dyskretnie na palcach się zbliżył, nastawiając ucha.
— Płynąc do Wenecji na statku »Padre Antonio«, — rzekł Konrad — poznałem w istocie piękną i zajmującą córkę kapitana Zenona.
— Cazitę! anielską Cazitę! — kręcąc głową, rzekł zasmucony widocznie gospodarz.
— Zaproszony byłem zaraz do nich na Lido; a że ryba, którą mnie uczęstować chciano, nie nadeszła, mam drugie na dziś zaprosiny. Widzieliśmy się raz jeszcze i mówiliśmy z sobą na placu św. Marka. Oto wszystkie grzechy moje. Signora Cazita podobała mi się bardzo; ale my Polacy nie zwykliśmy, nawet, gdy kobieta nam serce porwie, zdawać się jej na łaskę. Jesteśmy żołnierze, walczymy do końca.
— Z kobietą nawet? — spytał zdumiony gospodarz.
— Nie, z sercem własnem — rzekł Konrad. — Signora Cazita podobała mi się, powtarzam, ale to młodzieńcze uczucie, to kwiat, z którego może nie będzie owocu.
Na te słowa Signor Zanaro ręką sobie usta zatulił i począł nie wiedzieć czego prychać. Konrad poważny, nie zważał na ten śmiech niewczesny.
— Wyznaję, — mówił dalej — że bliżej i lepiej chciałbym poznać córkę kapitana... Tymczasem dowiaduję się, że ciotka jej chce ją wydać za jakiegoś krewniaka, który mi już grozi żelazem, jeśli się do niej zbliżyć będę starał. Krewny ten...
— Zowie się Sabrone! — dorzucił Zanaro.
— Z jednej strony — rzekł Konrad — jestem z tego narodu, który niebezpieczeństwy przynęca się, nie odstrasza; z drugiej, nie chciałbym nikomu czynić przykrości i wstrętu, sam nie będąc pewien, czy to, co mi się wydaje miłością, nie jest płochym głowy zawrotem... Cóż mi radzicie signor Zanaro?
— Żelazo jest ostre, — rzekł gospodarz, — oczy niewieście przeszywające, ale miłość jest potrzebą i darem bożym. Z tym Sabronem mogłyby zajść układy pewne, w najgorszym razie; Sabrone nie jest nieśmiertelny..
Gospodarz chrząknął, dając do zrozumienia to, czego Polak przypuścić nawet nie umiał.
— Mam więc pojechać na rybę, czy pięknym listem się wymówić?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.
— 81 —