Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.
— 84 —

— Nie, ten Polak przywiózł mnie z sobą.
— Polak? — spytała — znasz go?
— Zanaro mi go pokazał, trochęśmy już pogadali z sobą... — dodał, uśmiechając się znacząco — znalazł on bezpieczniejszem mieć mnie za świadka...
Ciotka zamyśliła się, pokręciła głową.
— No, to się wiem czego obawiać! — rzekła — a byłam w strachu! przyznaję ci się. Jakże cię przyjęła? — spytała po chwili.
— Jak zawsze... jak psa... ciociu Anunziato.
— Najlepszy znak! — rzekła stara.
— I odprawiła mnie precz do kuchni.
— Nic lepszego! — zawołała Anunziata — tyś młokos. Z tych małżeństw łatwych a gorących zawsze prawie biedy i nieszczęścia; trwałe przywiązanie rodzi się tylko z kłótni. Ja mojemu nieboszczykowi takem nieraz podrapała twarz... do krwi... a wierzaj mi, pokochałam go potem szczerze...
Sabrone się uśmiechał... Ciocia Anunziata krzątała się około ryby.
— Chciałem Polaka nastraszyć nożem, — rzekł cicho — ale to mi się nie udało. Zanaro powiada, że mu się zwierzył, iż jednem cięciem swej szabli łby ścina.
— Polacy są bitnym narodem, to pewna, — rzekła ciotka; alem nigdy nie słyszała, żeby głowy tak łatwo chrześcijanom z karków strącali... zawsze potrzeba z nim być ostrożnie... i nie tak się znowu obawiać jego miłości. To błyskawica, co przeleci po niebie, nic nie zapali i zgaśnie... Dziecku się podobała nowa twarz... niech się przypatrzy, a dostrzeże, że mój Sabrone i najładniejszy, i lepiej na męża stworzony...
To mówiąc, nieco zatłuszczoną dłonią uderzyła go po twarzy...
— Przypominasz mi czasem nieboszczyka! — westchnęła. Ale idźże precz, bo rybę przysmalę. Święta Panno di Salute! umarłabym ze wstydu, gdyby mi się nie udała. Idźże precz Sabrone!
Antonio zniknął za drzwiami.
Na górze po odejściu jego zaświeciła pogoda, uśmiechały się czarne oczęta. Kapitan nie przeszkadzał rozmowie; poszedł był po pewne stare wino, od którego sam miał klucze, bo je przed laty sześciu przywiózł był sam z Grecji i strzegł jak oka w głowie...
— Po coście mi przywieźli Antonia? — spytało dziewczę.
— Ażeby nie myślał, że się boję z tem, co tu czynię i mówię.
— Ależ powinniście wiedzieć lub domyślić się, że ja go nie lubię.
— Za co, signoro Cazito?