Dwa te światy tak były różne, tak od siebie dalekie, tak mu się zdały nieprzejednanemi i niepogodzonemi, że nawet wejrzenie czarnych oczu Cazity nie spoiło ich z sobą.
Łza stoczyła się z pod męskiej jego powieki... Wszyscy ją dojrzeli, bo nie krył się z tą świętą rosą serca.
— Co ci tę łzę wycisnęło? — spytał Zeno.
— Wspomnienie mojej ziemi — rzekł Konrad.
Długie nastąpiło milczenie. Cazita patrzała w niego jak w tęczę; jeszcze jak żywa, nie widziała nigdy płaczącego mężczyzny, sama nie wiedziała, czemu serce jej biło, i nie umiała sobie wytłómaczyć, dlaczego z tą łzą wydawał jej się silniejszym, większym, prawie świętym. Wszystka płocha zalotność uleciała na tej łzie gdzieś daleko; stała się nagle poważną i zamyśloną. Sabrone, ciocia, wszyscy prócz kapitana Zenona wydali się jej karłami przy tym człowieku, co się zapłakać nie wstydził, co kochać umiał... martwą ziemię aż do żywej łzy.
— Ciotko Anunziato, — szepnął jej na ucho Sabrone — albo ja mu »coltellatę« sprawię, albo mi on łeb utnie, bo Cazitę mi pochwycił... spojrzcie na nią...
W istocie, oczy dziewczęcia wpatrzone w niego jak w obraz cudowny, ogniem niezwyciężonym pałały... Sabrone uczuł dreszcz, przechodzący mu po ciele...
— Cicho! — zawołała Anunziata — nie bądź głupi! wszystkie młodych dziewcząt oczy tak są mówiące jak i te. Giulia nie ma domku na Lido, ale ma dobry kawał ziemi około Belluna i winnice, i zakopanego coś grosza, a ja cię z nią tak pewne ożenię, jak że żyję... i będziesz szczęśliwy... Cazita krwi chrześcijańskiej nie warta, jeśli się na tobie poznać nie umiała.
Gdy tak szepczą, kapitan nalał wina i wypił zdrowie gościa. Sabrone kieliszek pełny postawił przed sobą gniewny i tknąć go nie chciał; okiem wyzywającem zmierzył Konrada. On mu się uśmiechnął tylko, spokój dziwny miał w duszy...
— Antonio! — szepnęła ciotka, trącając go łokciem; wypij głupcze, lub się pogniewamy; pogarszasz sprawę.
Posłuszny Sabrone chwycił szkło, połknął napój, ale zarazem w białych zębach zgniótł cieńki wyrób murański...
To zgrzytnięcie obudziło uwagę kapitana.
— O! o! psujesz mnie kieliszki a sobie zęby, — rzekł śmiejąc się. — Nie tak ogniście kuzynku Sabrone...
Cazita na niego spojrzała i zarumieniła się.
— A czemże teraz moje wypijesz zdrowie? — zapytała...
— Niewiele dbacie pewnie, czy ja je wypiję, — odparł chmurno Antonio...
— Owszem, bardzo.
Anunziata trąciła go łokciem...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —