Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.
— 91 —

— Pani moja, — rzekł poważnie — ten pierścień zaręczał dziada mojego i ojca, matka nosiła go do śmierci, przekazała mi go umierając. Niechaj on nas zaręczy w imię tych cnót domowych, których był świadkiem. Ojcze Serafinie! pobogosławcie raz jeszcze.
Cazita zdjęła też obrączkę z palca.
— Jest to skromny pierścionek matki mej także, — rzekła — tej, po której dotąd ojciec mój płacze. Na progu nowego życia mieniamy wspomnienia rodziców.
To mówiąc, oddała mu obrączkę i poszła rzucić się w ramiona ojcu, który płakać począł. Serafin mruczał modlitwę. Antonio poglądał z kąta, ręce złożywszy na piersiach.
— A! gdybym była wiedziała, na co tę rybę smażę, — szepnęła ciotka Anunziata, — i co ten głupi Antonio zrobi... wolałabym ją była przypalić.




Późno w noc Konrad sam jeden w gondoli rozmyślając, wracał do Maltańskiego Krzyża. Był szczęśliwy, a jednak niepokój jakiś serce mu przygniatał. Wspomnienia kraju, domu, łzy Cazity wylane na samo przypuszczenie opuszczenia Wenecji, troskami go poiły o przyszłość. Spędził błogosławionych kilka godzin życia, mówił z nią poufale, chodzili długo razem z sobą nad brzegiem morza, i nikt im teraz nie bronił długiej sam na sam rozmowy. Cazita przyznała mu się, że go kochała z każdą godziną więcej; on jej, że od pierwszego wejrzenia począł się niewolnikiem... ale ilekroć chcieli mówić o dalszej przyszłości, zamierały im słowa na ustach. On nie pojmował życia, tylko na swojej ziemi; ona nie rozumiała szczęścia, tylko u brzegów Adryatyku. Kapitan Zeno słuchać nawet nie chciał o tem, by mu jedyną, ukochaną jego córkę pochwycić miano, i uwieźć gdzieś za góry, w północne chmury i śniegi.
Konrad nie wiedział co uczyni; nakoniec pomyślał: »Co Bóg sam począł, niech kończy«.
I utopił się w marzeniach o ślicznem dziewczęciu, które zapowiedziało, że na niego oczekiwać będzie, i że razem dzień spędzą cały.
Nieznajomi sobie prawie a narzeczeni, tyle do mówienia mieli.
Naostatek łódka przybiła do brzegu. Kruczkiem przytrzymał ją stojący na kamieniach żebrak, i rękę suchą po datek wyciągnął. Konrad rzucił mu srebrną monetę całą, i poleciał do gospody.
W progu stał Zanaro ciekawy i niespokojny; ale ujrzawszy go z dobrą miną, poweselał.
— Eccelenza! bawiliście długo; wieczór być musiał wesoły?