— Człek zwyczajnie sierota; ta przemyśla różnie, co z sobą dalej będzie robił?
— I ty więc myślisz już o przyszłości?
— A czemużby nie, proszę pana?
I stęknął, widocznie nierad, że rozmowa jakiś obrót brała nie po myśli jego.
— Gdybyś ty mi, mój kochany, powiedział od razu czego chcesz, a nie wybierał się jak czajka za morze?
— Proszę jaśnie pana, — schwycił się Maciek — jabym se chciał do rzemiosła jakiego.
— Ty? do rzemiosła? gdzież? co? dla czego?
— Anoby człek chleb miał zawżdy w swoim ręku.
Popatrzał na niego długo Konrad, pokręcił wąsa, coś mu się to wydało podejrzanem.
— Bałamucisz, — rzekł — co do ciebie przystąpiło?
— Ale proszę jaśnie pana, coby miało przystąpić? ino człekby się rad ratował.
— Alboż ci źle?
— A nie! uchowaj Boże!
— Czegoż stan chcesz zmieniać?
Maciek zamilkł, tylko obyczajem prostych ludzi po głowie się raz i drugi podrapał, jakby sam na siebie się gniewając, i znów srodze wzdychać począł.
— Gdybyś gadał po ludzku, tobym cię może w końcu zrozumiał, — rzekł Konrad.
Maciek schylił mu się do kolan.
— To ja jegomości kochanemu wszystko powiem. Dalipan oszalałem za tą niegodziwą czarnobrewą szewcówną, bo to nie jest jak żywo, żadna królowa ani królewna neapolitańska.
Konrad się rozśmiał; chłopiec nabrał ducha i odwagi.
— Dalipan oszalałem, — mówił po cichu i jakby zawstydzony — bo proszę pana, gadać z nią nawet nie umiem; ale kiedy człowieka oczyma tak przewierci na wylot, do kości, że potem oszaleć trzeba! Niech tylko stanie, uśmiechnie się i weźmie temi oczyma ciskać w duszę, tak i rozum się traci; choćby święty był, toby do dna piekieł zaprowadziła.
— A po cóż chodzisz pod te oczy? hę?
— Otóż to, proszę jaśnie pana, w tem sztuka, że od pierwszego razu gdyby wędką, jak chwyciła, tak już i pokoju nie mam. Człowiek się boryka, opiera, a musi iść i tego utrapienia szukać. Już ja wiem, że z tego cało nie wyjdę... Myślę sobie przystanę do szewca; niech się dzieje wola boża... to ją przecię wysłużę. Tak wczoraj rozmyśliwszy się, poszedłem do niego. E! z razu mnie przyjął mało nie pociągaczem, ale jakem go zaczął reflektować, żem terminować gotów u niego, że będę mu służył jako
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.
— 93 —