za Rachelę, byleby mi córkę choć obiecał przyrzec, tak się starowina rozdobruchał i powiedział, że byle pozwolenie pańskie, weźmie mnie na próbę do roboty, a potem... e! potem! ino żebym się do domu dostał, to już ja pewien swojego... nie wykurzy mnie on niczem.
— Byleś tylko ty sam nie uciekł! — dodał Konrad.
I chciał robić uwagi chłopakowi, że zbyt pospiesznie się rwał, nie znając dziewczyny, do żeniaczki; ale mu na myśl przyszło, że i sam lepszy nie był.
— Młody bardzo jesteś, — rzekł powoli — ale masz, lub powinieneś mieć swój rozum. Ja ci w drodze nie stanę... uważaj jak lepiej. Jeśli stary zechce cię wziąć na naukę, próbuj szczęścia... nie uda się, znajdziesz u mnie zawsze przytułek i chleba kawałek. Niech Bóg błogosławi... Ja cię w niewoli trzymać nie myślę... Ale patrz, — dodał po chwili — żebyś tej swej prędkości nie żałował potem. Czy też nie zatęsknisz po kraju, po naszej wiosce, po jeziorze, do ludu swego, do krewnych?
Maciek się zamyślił.
— Kiedy to proszę jaśnie panie i w Biblii, słyszę, stoi napisano, że człek rzuci wszystko, a pójdzie za dziewczyną... bo takie na wiek wieków boże przykazanie.
Konrad zaczął się śmiać bardzo z tego osobliwszego wykładu Pisma Świętego, ale nic nie odpowiedział.
W tem z za drzwi ukazała się twarz szewca w świątecznem ubraniu, który ujrzawszy Maćka, trochę się zafrasował.
— A, signor Nani... jakże mi się miewacie?
Maciek podbiegł pocałować rękę starego, który dosyć go przyjął kwaśno.
— Przychodzę się tylko dowiedzieć co u was słychać, wielmożny panie? — spytał stary — jak to tam idzie?
— O tem potem! — zawołał Konrad — ale ja tu coś nowego się dowiaduję: wszak to waszmościna córka zbałamuciła mojego chłopca?
— A! uchowaj Boże, — ofuknął się szewc — cale przeciwnie, chłopiec jegomościn obałamucił mi córkę... przychodzę się skarżyć.
— Sprawy tej podobno obaj nie rozsądzimy, rzekł Konrad; bo zdaje mi się, że tam równe winy z obu stron, a skutek jeden, że Maciek oszalał, i do terminu się bierze. Nie chcę mu przeszkadzać wcale; lecz zważ kochany majstrze, że to siarka nie chłopiec, a wasze rzemiosło siedzące; cóż to z niego będzie za robotnik?
— Już to proszę wielmożnego pana — odpowiedział szewc poprawiając okularów, — ja mogę za to ręczyć, że jak się do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.
— 94 —