Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

dzi, a nie doczekawszy się żadnej, wolniejszym głosem począł:
— Ja niewiem, moje dziecko, ja niewiem czem się to dzieje, że wy młodzi teraz nie czujecie nic i my starzy za was młodymi być musimy, bo by już na świecie niebyło tego co się młodością nazywa, a świat bez młodości jak rok bez wiosny na nic by się nie zdał. — Zapewne, może to wina nie wasza, ale nas cośmy takiemi wychowali. — Westchnął.
— Czytałeś asindziej — dodał, „żywot Mikołaja Reja pana Trzecieskiego?“; jużcić choć w jakiejś historyi literatury musiałeś się z nim spotkać?
Młody chłopak cicho mruknął.
— Czytałem...
— Taka to bywała owa młodość nieco dzika, ale gorąca, żywa, chciwa wszystkiego... chciwa życia i nauki, książki i kwiatków, koni, polowania, widoków niezwyczajnych, ludzi wielkich... Wy, moi drodzy, w piętnastu leciech jesteście odczarowani, wyżyci, niczego nie ciekawi, sceptycy... ani łzy w was, ani uśmiechu...
Spojrzał ksiądz na siostrzeńca siedzącego z miną zasępioną na ławce, a widząc, że i te słowa jakoś rozbudzić go nie mogły, spytał:
— Cóż masz za plany i projekta na te ferye?
— Ja? powoli i cicho rzekł Julian, — właściwie feryi mieć nie będę — chciałbym pospieszyć z egzaminami, a więc roboty ogrom, a i do rozprawy przygotować się muszę.
— Dla czego tak bardzo spieszyć? zapytał ksiądz po chwili. — Nauka, moje dziecko, ma to do siebie, że, by się w człowieku mocno usadowiła, potrzebuje czasu.