mina zdał, stopień osięgnął a nawet się wydoktoryzował — co dalej?..
Bystro zamienili spojrzenia. Julek wstał z ławki jakby iskrą jakąś wewnętrzną zażegnięty.
— Tu niema co robić! — zawołał — doktorów mnóstwo, kraj ubogi — albo pojadę do Rosyi albo do Ameryki... Ksiądz zamilkł i po chwili rzekł znowu:
— Gdybyś mi był powiedział, że o chlebie i wodzie do Ameryki lub do Rosyi chcesz jechać, dla studyów, dla nauki nowej, dla odkryć! o mój Boże! przyklasnąłbym, ale w twoim wieku myśleć już o zbieraniu grosza, o sprzedawaniu tego co tylko co nabyłeś... o opuszczeniu kraju... To smutne...
— Jam zawsze myślał, że ty tu sobie u nas w miasteczku osiądziesz. Doktora blizko nie mamy, apteka jest, chorych pełno... Praktykę na chleb wystarczającą miałbyś pewnie, dworek byś sobie najął, potem mógł i kupić i żylibyśmy tu cicho, święcie po bożemu... przykładnie... a ja, miałbym pociechę na was patrzeć...
— Ale kochany wuju... jabym tu zardzewiał! zawołał Juliusz, zapomniałbym wszystkiego...
— Dla czego? książki mieć możesz! do Berlina mógłbyś pojechać śledzić każdą nowość i wynalazek, praktyk byś miał i na wsi podostatkiem... nierozumiem! Alboż to złe towarzystwo, ja, matka, nasz światek ubogi a poczciwy — i dwory szlacheckie i pańskie...
— Nie! nie! ty bo chcesz koniecznie robić fortunę.
Julek się roześmiał.
— A gdy?
— Po mojemu, moje dziecko, byłbyś na fałszywej drodze — odparł ksiądz. — Kiedy się pracą zdobędzie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.