skryty za zabudowaniami temi, otoczony sadem owocowym, był mieszkaniem pana Ostójskiego, dzierżawcy. O ile rezydencya hrabiowska piękną była i artystycznie urządzoną, o tyle tu gdzie się mieścił dzierżawca, nic dla uprzyjemnienia mu życia nie przedsięwzięto. Szczera, surowa proza prawdziwej pracy otaczała dworek nie powabny, a nawet nie bardzo wygodny. Dopominał się pan Ostójski o niektóre ulepszenia, ale go zbywano to tem to owem, i na żadne zezwolić nie chciano. Szczęściem nie mając licznej rodziny, bo był wdowcem, a jedna tylko córka mu z kilkorga dzieci pozostała i jedna siostra niemłoda panna... obywał się tem co miał. My tu, powiadał, nie dla przyjemności żyjemy — to warształ do robienia pieniędzy... dobrze że się człowiek do tego przywiązać nie może.
Ale, choć to się tak mówiło — Ostójski od lat kilkunastu dzierżawił folwark, przy każdem odnowieniu kontraktu zaprzysięgał się, iż dłużej trzymać go nie chce, potem ze strachu przenosin, kłopotu i z żalu po miejscu — zostawał. Ostójski był dobrym i pracowitym gospodarzem, a co lepiej, poczciwym człowiekiem. Żył trudem i kłopotami na które narzekał, a których gdyby mu zabrakło... z nudy by umarł pewnie. Drugą życia jego podporą była — córka jedynaczka. Kochał ją nad wszystko na świecie, był dla niej ojcem, matką, przyjacielem, sługą... i psuł dziewczę jak tylko mógł najsłodziej i najpokorniej. Czego Zośka chciała... to musiało się stać, bądź co bądź... panowała tu Zośka... rządziła Zośka... rozkazywała Zośka... słuchali wszyscy...
Nie popsuł jej wszakże poczciwy ojciec, bo dziecko było dobre, rozpieścił tylko i roztkliwił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.