Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

probostwie, bo gdy matka jego owdowiała i niemiała się gdzie podziać, brat pospieszył z nią się dachem i chlebem podzielić. A że od probostwa do folwarku nie było i ćwierci mili, dzieci widywały się prawie codzień, bawiły z sobą i przywykły do siebie... a później?? — może pokochały... Ze strony Juljana miłość ta w prędce powstrzymana powagą doroślejszego młodzieńca, potem dumą ubogiego chłopca, skryła się gdzieś w głąb serca i może w nim zasnęła... Zosia, o czem ojciec najlepiej wiedział, pozostała wierną pierwszemu uczuciu i choć go nie objawiła zbyt wyraźnie, nabrało ono z czasem siły, z którą już teraz trudno walczyć było. Choć córka pana dzierżawcy mogła mieć, jak nawet sam pan Margocki ją cenił, najmniej sto tysięcy talarów, licząc w to piękne gospodarskie remanenta — a pan Juljan nie miał złamanego szeląga, ojciec zawczasu postrzegłszy skłonność w córki sercu, byłby z największą ochotą na wydanie jej zezwolił, — ale... ale — pan Juljan, szczególniej od lat dwóch, zupełnie się jakoś usunął, ostygł i trzymał tak na uboczu, jakby chciał zerwać ze staremi przyjaciółmi. — Zosia zmuszona kryć się ze swem przywiązaniem, nie myślała wcale narzucać się towarzyszowi młodości, ale z dziecinną naiwnością i wiarą powiedziała sobie po cichu: będę czekała, nie pójdę za mąż, musi moją miłość uczuć i ożenić się zemną. Tak jakoś była tego pewną, że chłód grzeczny okazywany jej przez Juljana, wcale ją smutkiem nie nabawiał... może? któż tam zrozumie serce kobiece?
Ona to pierwsza dowiedziała się jakoś bardzo zręcznie o spodziewanym Juljana przyjeździe, o przybyciu jego... i dała zręczniej jeszcze do zrozumienia