ojcu, że powinien był Kanonika z siostrzeńcem na obiad zaprosić. — Posłuszne ojczysko zrozumiawszy o co chodzi — powlekło się na probostwo i rozkaz spełniło.
Nazajutrz, dzień był przedwcześnie jesienny i deszcz mżył szary i chłodny, ale w naznaczonej godzinie Kanonik pod ogromnym starym szafirowym parasolem, podkasawszy sutannę ciągnął na folwark, a za nim w ślad pod drugiem podobnem przykryciem, syn prowadził matkę... Zdala już Zosia stojąca w oknie zobaczyła gości, chciała wybiedz na ganek... Szczęściem stała na straży ciocia Klara i postrzegłszy ruch, zawołała żywo.
— Zosiu! na miłość Boga! już ja wiem co chcesz zrobić — proszęż cię, siądź do krosienek... nie wyglądaj nawet oknem.. ale proszę cię i zaklinam! Co ten młodzieniec sobie pomyśli? Mężczyzni są pełnymi pychy i samolubstwa, dobrąż jest rzeczą, te zgubne w nich skłonności lekkomyślnem postępowaniem rozniecać?
Ciocia mówiła tak zawsze stylem książkowym i z retoryką wielką, a zwłaszcza gdy nieco była poruszoną. Zosia uśmiechnęła się zarumieniła i do krosienek usiadła, uczuła słuszność postrzeżenia, jednakże napróżno szukała igły i włóczki i kłębuszka, jakoś się jej w oczkach mąciło.
— Kochana, droga Zosiu... ciszej dodała ciotka — zaklinam... bądź chłodną! dziecko moje! pojmuję szlachetną twą przyjaźń łączącą cię z towarzyszem lat wiosennych, lecz to jest — mężczyzna: Poskrom uczucie i nieokazuj mu go, abyś się zbyt niewydała...
Tu cioci wyrazu zabrakło, a w sieniach dało się słyszeć szastanie nogami i oczyszczanie się z błota, a
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.