potem głos rozczulony pana Ostójskiego, który naprzeciw wyszedłszy wołał.
— Ale proszęż, proszę... deszcz mi dziś figla podwójnego wypłatał, bo i państwo zmokliście i kopy mi w polu mokną.
Zosia spuściła była posłuszną główkę nad krosienka, ale wytrzymać długo nie mogła, zdrowe rady cioci zapomniane zostały, zerwała się, furknęła i z bijącem sercem stanęła naprzeciw drzwi czerwona jak wisienka. Nim ciotka pospieszyła stanąć w opozycyi, otworzyły się owe drzwi, weszła matka Juliana, Kanonik a nakoniec — on...
Zosia jego tylko widziała, wyciągnęła rękę zapomniawszy że ostatnią razą, na Wielkanoc bardzo był dla niej zimny — uśmiech opromienił jej usta... Pan Julian wchodził blady, bardzo blady, a zimny jakiś i krochmalny jakby obcy... oczy ich spotkały się, Zosia teraz pobladła, a on się lekko zarumienił — przywitanie było tak ceremonialne, iż cały humor odebrało biednemu dziecku. Z uśmiechem osmutniałym siadła przed swojemi krosienkami szukając wzroku Julka napróżno. Młody doktor patrzał wszędzie gdzie nie było potrzeba, na nią nie śmiał. Ostójski, który szpiegował niespokojny, także pochmurniał — i powiedział sobie w duchu: to głupi chłopiec!
Z tego pierwszego wrażenia Zosia ochłonęła jakoś prędko, rumieniec zwolna na twarzyczkę wrócił, oczy zamglone rozjaśniły się, usta się uśmiechać poczęły, postanowiła niezważać na upór tego niewdzięcznika, który ani spojrzał na nią. Oczyma panna Klara starała się jej wmówić pohamowanie, lecz napróżno; oczów można było nierozumieć i można ich było nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.