rzyny w późniejszym wieku najlepsze dać mogą wyobrażenie o tego rodzaju twarzy i piękności. Ubrana z niezmierną starannością mimo że była w podróży — miała postawę prawdziwie królewską... Sparty oburącz o poręcz krzesła stojącego naprzeciw Margocki, zdawał się oczekiwać na jej rozkazy, wpatrując się niespokojnie w twarzyczkę, której oczy prawie umyślnie go unikały.
— Kogóż tu macie na wsi? — spytała ciągle mówiąc tylko po francuzku, hrabina.
— Sąsiedztwo się wcale nie zmieniło, — odpowiedział Margocki, — ciż sami ludzie, tylko — niestety postarzeli trochę, dużo zubożało... kilku umarło...
— Więc? — spytała wyzywająco hrabina.
— Hrabiowie Żyńscy...
— Hrabiowie?? — uśmiechając się powtórzyła Skwirska, — a dalej?
— Państwo Targońscy...
— Bon, przypominam... tak... te sławne owczarnie, on n’y parle qu’ en grais, moutons et religion już wiem... bardzo pobożni... bardzo przyzwoici... ale nudni. Niema świetniejszego nic, gdzieby się zabawić, rozerwać umiano?
— W ogólności, — rzekł Margocki, — kraj nasz bardzo mało się bawi, czasy są ciężkie.
— O! bardzo ciężkie, il n’y a que les usuriers qui prospèrent — westchnęła hrabina. Ale ja też nie myślę się bawić, przyjechałam odpocząć, kółko jak najmniejsze sobie zrobię... je vivrai trés retirée
— Gdybym ośmielił się poddać myśl...
— Ośmiel się, panie Margocki, — z uśmiechem rzekła pani.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.