powoli. — Postaraj że się zaprezentować mi tych panów i te panie, które rekomendujesz i sam mi ten dwór ułóż — ale pamiętaj, że choć skromny i wiejski, przyzwoitym być musi.
— Pani hrabina od wieśniaków nie będzie wymagającą, — rzekł plenipotent. — Córka pana Ostójskiego może wybornie służyć do gry na cztery ręce...
— A! to doskonale!
— Ks. Wikary...
— Ten żółty?
— Ten sam — tak, przyzwoity jest i skromny... a potem?
— Młody medyk... z probostwa? ładny i miły chłopiec...
Hrabina spuściła oczy, znalazła znać rekomendacyę nadto naiwną.
— Któż więcej? kto więcej?
— A no, stary wielbiciel pani, pułkownik napoleoński — Baron Erlich...
— Przypominam sobie — miły, umie rozmawiać, mnóstwo anegdot o Napoleonie... Tak! tak! więc żyje.
— Zasechł i trzyma się dotąd, tylko co roku peruczkę odmienia...
Na tej rozmowie przeszła godzina, a że pani po podróży skarżyła się na ból głowy, Margocki wkrótce ją pożegnał. Następny dzień poświęcony był obejrzeniu pałacu, ogrodu i przygotowaniem do uczynienia pobytu możliwym. Cały dwór latał, popychany w różnych kierunkach... pałac i ogród jakby z letargu wyprowadzone ożyły.
Zrana ks. Wikary był ze mszą, a na kawę proszony do hrabinej, siedział godzinę słuchając opowia-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.