Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

Margocki wiedział do kogo to mówił, znał bowiem słabość panny Klary do większego świata. Z wielką uwagą przysłuchiwała mu się...
— Rzeczywiście — odezwała się namyśliwszy — niezaprzeczenie... tak jest, uznaję iż dla naszej Zosiuni byłoby wielce pożądanem otarcie się o świat tak dystyngowany... lecz, widzi pan... mój brat, domator, gospodarz... ma swe przesądy...
— A komuż właściwiej jak pani, która żyła w większym świecie — (pochlebiło to pannie Klarze) — starać się go przekonać i nawrócić.
— Zosiunia także...
— Pani nie odmówisz w tem swojego wpływu. Przyznam się — dodał — idzie mi i o zabawienie hrabiny, ale tu interesa się schodzą... wspólne dobro obu stron...
Panna Klara potakiwała głową.
— Niech Pan będzie pewny — odezwała się — iż całej wymowy serca i przywiązania użyję... będę się starała...
— Więc poruczam to Pani! — rzekł Margocki — a wiem że sprawa w dobrych jest rękach... Pani masz rzadki dar przekonywania!
Panna Klara zarumieniła się z radości, wstała, pożegnała się, a wracając do kuchni nie mogła się wstrzymać od wyznania przed sobą, iż Margocki był człowiekiem rozumnym i bardzo miłym — bardzo miłym. W istocie filut tylko wielki.
Hrabina przez ks. Wikarego kazała także prosić pana Juliana, o którym zasłyszała, iż był muzykalnym, aby się jej zaprezentował.
Stosunki ks. Wikarego z siostrzeńcem Kanoni-