Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

i moje lalki dawno rzuciłam w kąt... Oni ze swemi długami, próżnością, komedjami salonowemi, pożyczanym językiem, obyczajem, myślą... wydają mi się — wie ciocia co? — śmieszni...
Na pannę Klarę uderzył rumieniec, który się zmienił w bladość.
— Moja Zosiu — szepnęła ścinając usta — złe książki i może nie właściwe towarzystwo nabiły ci głowę temi ideami demokratycznemi... Człowiek powinien zdążać ku wyższemu, a nie dobrowolnie leźć — w błoto.
— Ku wyższemu! zgoda! ku bohaterom, świętym, czystym, ludziom ofiary — a! ciociu! idźmy! spinajmy się, naśladujmy... ale salonowa ta wielkość, to szych i świecidełko co tylko przy lampach złudzić może, a blasku słońca nie wytrzyma.
— Oto masz, oto masz — obie ręce wyciągając patetycznie ku bratu, zawołała panna Klara — oto są skutki tej literatury, tych polskich książek któremi ją karmiłeś. Tylko braknie żeby się w chłopie zakochała i za niego za mąż poszła.
— A — gdyby chłop był i oświecony i zacny i podobał mi się — to co? spytała Zosia — myśli ciocia że jabym się zawahała?
Ostójski nie śmiał córce się sprzeciwić, ale głęboko westchnął, stare jego szlachectwo odezwało mu się w sercu.
— Co bo to gadać! co bo to siostra na takie rzeczy naprowadza rozmowy... kiedy tu nie o to idzie — począł bąkać chodząc po izbie z rękami w tył założonemi. — Ja Zosi do pałacu nie zmuszam; a, co prawda, że towarzystwo może miłe, żeby zaś miało być bar-