Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

mój gołąbek biały! ja wiem — rzekł — że ty sobie rady dasz... i będę spokojny.
— Tak! tak! nie trzeba z małych rzeczy robić wielkich! uśmiechnęła się smutnie Zosia...
Owa przygotowana burza skończyła się na tem. Na próżno przy wieczerzy probowała ją wywołać znowu panna Klara — Zosia się uśmiechnęła, powiedziała po prostu — o cóż chodzi? pojadę do pałacu... i zamilkli.
Margocki, który wszelkiego rodzaju sprawy umiał prowadzić z niezaprzeczonym talentem, a przyjaciele nawet często go uniwersalnym zwali człowiekiem — zarysował sobie zawczasu plan kampanii, ktorej celem było zdobycie serca panny Zofii.
Rachował on wiele na olśnienie dzieweczki osobistemi przymioty swojemi — ale ubocznych pomocniczych środków nie chciał zaniedbywać. Wiedział że dziecinna jakaś miłostka istniała między Zosią a Julianem, ale przez ks. Wikarego był uwiadomiony, iż młody medyk wystygły był i jakby się chciał wycofać. Należało go zupełnie od panny oderwać i przekonać ją, że na miłość nie zasługiwał. Margocki ku temu miał już srodek napięty.
Hrabina, która potrzebowała towarzystwa, muzyki, rozmowy, roztargnienia, a sama sobie zostawiona śmiertelnie się nudziła, woziła z sobą zawsze albo jakiegoś doktora, albo fortepianistkę lub jakąś towarzyszkę. Od lat dwóch w niezmiernych u niej łaskach była Włoszka, rodem z Mediolanu, panna Carita Selvi; osoba piękna bardzo, muzykalna wielce, śpiewająca dosyć mile, grająca na fortepianie z wielką wprawą i uczuciem. O przeszłości jej hrabina wie-