Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

siłą i wyrazem... Po tych dwóch wystąpieniach, gdy bardzo nalegano na Zosię, wymawiała się nieco — ale sądząc że byłoby zbytkiem miłości własnej nie dać się słyszeć, rzekła w końcu:
— Ja, jako niedawna pensyonarka... cóż zagrać mogę... niestety! chyba oklepaną Beethovena Sonatę.
— Oklepaną! powiedz nieśmiertelną, — przerwała Carita, — i graj pani.
Tę Sonatę — jedną z najtrudniejszych, którą nieraz Liszt grywał na koncertach, Zosia odegrała z zapałem wielkim i wybornie.
Hrabina, która słuchała z uwagą i przejęciem, wstała potem poważnie, przyszła do niej i ściskając jej rączkę rzekła: — kto tak gra tę Sonatę, ten wszystko grać może.
— Prócz rapsodyi Liszta, — odpowiedziała Zosia śmiejąc się.
Wieczór i herbata, które obiecywały się nudno i śmiesznie, wypadły dzięki Zosi tak szczęśliwie, przeleciały tak chyżo, iż gdy się żegnać przyszło — niepostrzeżono jak strasznie późno było.
Czas dla nikogo nie został stracony oprócz Margockiego, który doznał zawodu. Skromniejszej roli spodziewał się on dla Zosi, a świetne przyjęcie odsunęło ją od niego. Zbliżył się za to hrabia, okazując wielkie zajęcie tą — śliczną dzieweczką wiejską.
Kanonik po krótkiej rozmowie z hrabiną i Ostójskim, wysunął się na plebanię. Wikary, domowy prawie pozostał do końca z ironicznym uśmiechem, ze złośliwym twarzy wyrazem śledząc spojrzenia i ruchy.
Julian byłby zupełnie zapomnianym gdyby nie