sób wszakże, mówiąc po staremu — podbicia bębenka hr. Edmundowi, który o ile był zdolnym się zakochać, w Zosi się zakochał. Matka mu bynajmniej nie przeszkadzała może z wielką przebiegłością niewieścią, obrachowawszy iż przeszkody spotęgowuje miłość a dany jej bieg wolny, prędzej je wyczerpuje. Hrabina należała zresztą do tych pieszczonem życiem zobojętnianych istot, które unikają wszystkiego co im pokój i używanie czemkolwiek zakłócić może. Była nawet dobrą i łagodną dla tego najbardziej, ażeby się nie irytować i nie ściągać sobie niepotrzebnych kłopotów. Ilekroć Edmund mówił przed nią o Zosi odpowiadała mu: Jesteś już pełnoletnim, masz rozum, rób jak uważasz lepszem dla ciebie, ja ci nic nie narzucę... Ludzie się żenią dla siebie, powinni się żenić sami. Nie będę kryć przed tobą, iż świetną partyę znaleść byś potrafił, przy stosunkach jakie bierzesz po nas w spadku — Mais, c’est votre affaire!
I odwracała rozmowę na inny przedmiot. Hr. Edmund tymczasem czuł się coraz więcej opanowanym wrażeniem jakie na nim Zosia, sama o tem nie wiedząc czyniła. Gdy parę dni tylko jej nie widział biegł sam na folwark, wciskał się gwałtem i godzinami tam przesiadywał. P. Klara, nie dając po sobie poznać tego, sprzyjała naturalnie miłości, którą uważała za nadzwyczajne szczęście dla Zosi i domu. Ostójski był grzeczny a zimny. Ale jego najczęściej niezastawał odwiedzający na folwarku. Największą przeszkodą dla hr. Edmunda była wesołość Zosi, która śmiejąc się ze wszystkiego nic na seryo brać nie chciała, i ten nieszczęśliwy Margocki, który albo na folwark go wyprzedził, albo go tam dognał... albo z drogi go już czemś odciągnął.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.