Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

trzę, mama ich nie rozumie, ojciec się niemi nudzi... rachuj jak chcesz a pieniądze żeby były. To moje ultimatum.
— A jak nie będą? — spytał Margocki.
Edmund się zamyślił: — No to od czegoż ty i twoja głowa? pożycz...
Plenipotent się roześmiał.
— Bajeczna to rzecz dostać pieniędzy!...
— Ty umiesz i bajeczne czynić rzeczywistością...
Przegadali tak aż do godziny w której się wyjścia ojca mógł spodziewać syn. Poszli. W chwilę po ich przybyciu do saloniku, drzwi się otworzyły, i stary wszedł z niezmierną czułością, wesołością, żywością ściskając syna, któremu się przez szkiełko przypatrywać zaczął.
Margockiemu podał rękę.
Mówił tylko po francuzku.
— Ty mój Margosiu — coś mi postarzałeś... Edmund zmężniał...
Hrabia prosił siedzieć syna jakby gościa, sam siadł, dano znać o obiedzie, przeszli do małej jadalni, gdzie kamerdyner przybyły ze starym urządził jak mógł ce mauvais diner i zapowiedział panu, że tego dnia musi się zaspokoić tem co było, inaczej by bowiem jak Ludwik XIV, naraził się na — czekanie!
Gospodarz był do tego przygotowany i jak mówił, il faisait bonne mine à mauvais jeu.
Rozprawiano o kursach, o koniach, o wodach — o polityce, o różnych znakomitościach stałego lądu i w. Brytanii. Hrabia był ożywiony i werwy pełen. Przy nim gaśli wszyscy.
Nareszcie po czarnej kawie, po likworze, po cy-