ści, natychmiast, mimo że hrabia usiłował go uśmierzyć i zatrzymać, ukłonił się i z impetem wielkim wyszedł.
Nie wiedząc co począć a uczuwszy dopiero iż popełnił wielką niezręczność, nie obrachowawszy dobrze charakteru szlachcica, hrabia pozostał w gabinecie blady, zmięszany i sam na siebie gniewny. Czuł bowiem iż to wystąpienie musi za sobą pociągnąć skutki nieprzyjemne... Lecz co się stało, odstać się nie mogło.
Ostójski wybiegł raczej niżeli wyszedł z oficyny, szczęściem że go nikt nie widział, pogięty kapelusz, zapomniawszy o znajdującej się w nim rękawiczce, wbił na głowę tak iż białych palców część zwisła mu na czoło, czego w wielkiem rozgorączkowaniu nie czuł, opędzając się rękawiczce niby muchom natrętnym. Sam nie wiedział jak się dostał na folwark... W kapeluszu na głowie wpadł do pokoju w którym córka grała na fortepianie, rzucił się do niej całując ją i ściskając — stłumionym powtórzywszy kilkakroć głosem.
— Od dzisiejszego dnia... ani noga twoja w pałacu... proszę i rozkazuję.
Na głos ten wpadła jakby przeczuwająca coś panna Klara.
— Słyszy siostra, — zawołał Ostójski, — jam ojciec tu i mam prawo dyspozycyi, od dzisiejszego dnia, chociażby postokroć zapraszano, nikt nie pojedzie do pałacu. Stosunki są zerwane. Ja tak chcę i dysponuję.
— Ale cóż się stało? — zapytała panna Klara.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.