Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

lian stał jeszcze uderzony temi słowy; wzruszony, gdy Ostójski wszedł udając pośpiech jakby z dalekiej wracał przechadzki.
Cóż to jest? gdzie Zosia?
— Tylko co wyszła, — rzekł Julian... — a ja muszę państwa pożegnać, bo mi trzeba wrócić zdać sprawę hrabinie.
— Dobrze, — zawołał Ostójski, — idź, spraw się, ale potem wymknij i jeżeli jesteś nam przyjacielem, wróć do nas dziś jeszcze... Spędzim razem wieczór ostatni.
Zosia powróciła wesoła na pozór.
— Łączę moje prośby do ojcowskich... Wróć pan na chwilę...
Julian się wahał — będzie późno!
— Czekamy choć do północy, — rzekł ojciec, bo się musiemy pakować, rachować — a spać się nikomu dziś nie chce.
— Czy mam powiedzieć, że państwo wyjeżdżają?
Ostójski się namyślił. — Kłamać zawsze brzydko, a znowu... oznajmić im, to tak jakbyśmy chcieli być zatrzymywani. Powiedz pan, że familijny interes bardzo pilny przypadł niespodzianie, że być może iż jechać wypadnie. A sam przychodź...
— Przyjdziesz pan? — spytała Zosia.
— Przyjdę koniecznie! — rzekł ze łzą jakąś w oku Julian zmieniony i poruszony...
Zosia pogoniła za nim wzrokiem i wyszła do swojego pokoju smutna i szczęśliwa razem...
Julian pospiesznie biegł ku pałacowi.
W tej chwili nie był on już panem siebie, zwyciężyła go Zosia — cała dawna miłość odezwała się