Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

spadał, iż można się było spodziewać, że się i dłużej potrzyma.
Jedno tylko zabezpieczył sobie plenipotent, to własny odwrót bezpieczny, miał bowiem kapitalik w fandbriefach od czarnej godziny, we własnej kieszeni i w razie kataklyzmu w tej arce mógł się salwować z potopu.
W tej chwili nic grożącej burzy nie zdawało się zapowiadać, — piorun miał uderzyć za jasnego nieba. Bawiono się w pałacu, hrabina mówiła o wyjeździe do Paryża, hrabia wybierał się do Monaco, Edmund myślał o stolicy... gdyż zniknięcie Zosi wymagało jakiegoś serdecznego lekarstwa. Miał podejrzenie wielkie iż mu ktoś tu szyki pomieszał. Ale niewiedział na kim się mścić, na Margockim, czy na rodzicach...
W ostateczności byłby pojechał dla rozerwania się do stolicy, ale nie wprzód ażby ostatecznie powrotu Zosi utracił nadzieję...
Wielka to prawda, że przepełnioną czarę jedna kropla rozlewa — tak się i tu stało. W roku przeszłym Margocki mając sobie przez hrabiego polecone wyszukanie niezwłocznie pięciu mizernych tysięcy talarów, a nie mogąc ich już wyssać z dzierżawców, napadł niejakiego Czółkiewicza szlachcica, który właśnie kawał ziemi kupował i wymodlił z niego żądaną sumę, zaręczywszy honorem hrabiów i wszystkiem najświętszem iż te w terminie za rok oddane zostaną. Były one tem nieodzowniej potrzebne, że Czółkiewicz zobowiązał się je za majątek nabyty dopełnić. Przyszedł termin, ale nikt o nim nie myślał. Margocki powiedział sobie, że szlachcic może czekać albo kredyt znaleźć; hrabia ani chciał słuchać o tem... Czółkiewicz