Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

pocie w pierwszej chwili, lecz ufny w stosunki, wyruszył natychmiast do miasta, aby się o inne wystarać miejsce.
Ks. Kanonik powróciwszy ze swej podróży, nie najlepsze przywiózł wiadomości i choć się przed siostrą taił z niemi, sposępniał bardzo. Miał on tam u wielkiego ołtarza starych znajomych, towarzyszów i przyjaciół, ale nowy obrót rzeczy wyrugował ich z zajmowanych stanowisk — odebrał im wpływ i nie tajono przed nim, że zagrożonym będzie losem wielu innych swych współtowarzyszów, jeśli pewnych ustępstw z przekonań nie uczyni, od pewnych ludzi się nie cofnie, rękojmi nie da absolutnego posłuszeństwa, nawet w tych rzeczach, które zwykle woli każdego się pozostawiają.
Ks. Kanonik nie mógł przyobiecywać czego mu sumienie dotrzymać nie dozwalało. Wysłuchał gróźb, przykładów, zmilczał, pożegnał się i wyjechał. Stanie się co Bóg da — wola jego święta.
Nie tajono mu, iż szukano tylko najmniejszego powodu, cienia winy, aby go usunąć. Między innemi popularność zbyt wielka u ludu, troskliwość o jego losy, miłość ogólna za winę mu były poczytywane... Znajdowano że zbyt był tolerującym, a na ostatek najśmiertelniejszym grzechem jaki mu zarzucono był dowiedziony wstręt jego do zakonu ojców jezuitów i uchylanie się od wszelkiej z nim styczności. W tym czasie jakoś przypadły wybory, w których wszelkie współdziałanie, rada i pomoc świeżo były duchowieństwu najsurowiej zakazane. Zakaz ten jakkolwiek z tradycjami kościoła nie zgodny, kanonicznie nie uprawniony — należało poszanować, zostawując zań odpo-