te demonstracye, pogorszyły jeszcze sprawę Kanonika, bo je poczytywano za wywołane przez niego, chociaż się od nich wypraszał jak mógł.
Jednym z pierwszych którzy przybiegli na probostwo, był Ostójski z Zosią. Szlachcic bez ceremonii klął intrygantów co wlazło.
— Jeśli mnie ks. Kanonik choć odrobinę kochasz, jeśliś mi przyjacielem, jeśli mam łaskę u niego — nie jedź nigdzie, nie przyjmuj, nie najmuj nic. Gotowa rzecz czeka. Mam dworek w mieście, kupiwszy z musu za dług, który mi kością w gardle stoi — wyjm mi tę kość z gardła. Pustka! rujnuje się, pada — zrobicie mi prawdziwie przyjacielską posługę biorąc go sobie.
To mówiąc ściskał i wołał coraz głośniej. Inaczej być nie może, tak mi Panie dopomóż! Będę się gniewał śmiertelnie... musicie...
Zosia nalegała na matkę Juliana, ale ta nigdy woli swej mieć nie chciała i z radą żadną nie śmiała się odzywać. Kanonik pod naciskiem Ostójskiego, odpowiedział podziękowaniem, ale stanowczo nie przyjął ofiary.
Dworek o którym mowa — stary w istocie, nadrujnowany, ale z pięknym ogrodem i drzewami, wziął Ostójski po mieszczaninie który u niego był tysiąc talarów pożyczył, dopłacając rodzinie. Nie mieszkał w nim nikt bo go Ostójski na wszelki wypadek trzymał, gdyby go jaka burza wygnała z folwarku. Dla Kanonika i jego siostry był za obszerny nawet. Położony u stóp wzgórza na którem wzniesiony był kościołek, w niewielkiem od niego oddaleniu, miły był tem, że z okien jego widok rozciągał się na kościół, starą
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.