plebanią i okolicę... Schronienia dogodniejszego nie mógł znaleźć Kanonik.
Na pierwszą więc chwilę miał już choć dach nad głową, tem potrzebniejszy, iż nowy administrator zjechał zaraz i niewidząc się z ks. Kanonikiem, przez przywiezionego nowego organistę oświadczył, że probostwo na mieszkanie zająć jest zmuszony.
Tego samego wieczora stary Eliasz, który z wielkiego gniewu ledwie mógł mówić, oświadczył Kanonikowi, iż miejsce kościelnego rzuca i z nim się razem oddala.
— Nie, mój stary, — rzekł Kanonik, — proszę cię, żebyś tego nie uczynił — służyłeś kościołowi nie mnie, nie opuszczaj naszych kochanych ołtarzy. Któż je przybierze? kto je tak troskliwie oczyści i ustroi jak ty?... Znieś chwilę przykrą, poddaj się woli wyższej... zostań, proszę cię zostań. Boję się o kościół — tam wszystko com ja starał się posklejać i poznosić powyrzucać zechcą, ty może obronić potrafisz...
— Ojcze! panie! oni mnie tu zjedzą! oni mnie życie zatrują...
— Kochany stary... pokorą, pokorą, powolnością wiele się czyni. W milczeniu, spokojnie zostań przy obowiązku... jeśli cię rugować zechcą, przyjdziesz do mnie. Ja się nie wiele oddalam — tu pod górą, najmę dworek u Ostójskiego.
Eliasz zapłakał, do kolan się skłonił, nie rzekł już nic, bo niechciał się sprzeciwiać... Nazajutrz nastąpiły przenosiny. Niewiele one kosztowały czasu, bo sprzętu część należało do probostwa, a własność ubogiego Kanonika była bardzo skromna. Zaprzeczono mu wielu rzeczy do których miał prawo — ustąpił
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.