Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

cie nieco otartym. Sadził się nawet na mówienie czysto po polsku.
Za młodu chodził on starą modą, ale się z czasem przebrał, jak mówił, po niemiecku, chociaż zostały mu niektóre części stroju właściwe tylko naszym izraelitom.
— Kłaniam uniżenie, panie Helig, kłaniam uniżenie.
Abraham nienosząc już pasa, rękę założywszy za surdut, uśmiechając się kłaniał. — Jak się pan Cześnikiewicz ma? czy dobrze zdrów?
— At, co chcesz, stare graty kości noszą... stary grzyb jestem i mam się jak skrzypiąca wierzba...
— A! a! albo to jegomość stary, ja dziesięć może lat starszy jestem...
— A w roku przeszłym trzeci się raz ożeniłeś? nieprawdaż? — dodał Ostójski, — no — jabym tego głupstwa zrobić niepotrafił.
— Dla czego to ma być głupstwo? — zapytał Abraham.
— U nas to tak nazywają.
— A u nas, panie Cześnikiewicz mówią, że przykazanie Boże.
Ostójski ruszył ramionami.
— No? co słychać panie Abraham...
— Hm! co słychać? to pan już musi wiedzieć.
— Naprzykład?
— Dla nas, to największa nowina, że młody pan hrabia jutro się żeni, a pojutrze tu będzie z żoną.
— Doprawdy?
— W samej istocie, — mówił uśmiechając się Abraham, — no! i pięknie się ożeni! Panienka ma trzy-