Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

i na tem koniec... któżby brał na seryo wzdychania takiej ekscelencyi!
— Masz słuszność! ale bo nie wiesz może, iż ludzie już o tem gadają.
— Niech sobie plotą.
— I — żeby ci to nie szkodziło?
— Cóż mnie szkodzić może, że kochają się we mnie, gdybym ja się kochała, byłabym płocha — to co innego...
— No a gdyby cud się stał i ów panicz... ów panicz, przyszły dziedzic kluczów, zamków, wsi, folwarków, zaszłapał tak żeby się oświadczył o Zośkę?
— Zośka by się pokłoniła grzecznie, za honor podziękowała i powiedziała by mu: Niegodnam abyś wstąpił do przybytku serca mego... Bywaj pan zdrów...
Ostójski śmiał się aż mu się brzuch trząsł, odsunął kabałę i w chwili gdy zimną kaszkę miano zabierać, namyślił się.
— Stój, czekaj — będę jadł! apetyt mi powrócił.
Chłopak wyszedł. Cześnikiewicz był już w najwyśmienitszym humorze.
— Jednak, wiesz co, Zośko, rzekł, — ja sobie myślę że dla niego i dla nas lepiej by było gdybyśmy mu z oczów zeszli i tak... gdzieś... wycieczkę sobie zrobili.
Zosia głową potrzęsła.
— Mój tatku, pomyślałby że my się go ulękli. Przytem ja do podróży nie mam ochoty najmniejszej. — To sobie przejdzie.
— Jak chcesz... jak chcesz... Ale ludzie plotą że to niby bardzo seryo.