biegła prędko. Ojciec za nią powiódł oczyma i sposępniał.
Julian donosił w nim, że jeszcze nie jest pewien gdzie się i jak obróci, lecz że ma widoki na jakąś katedrę w jednym z uniwersytetów ruskich i tam zapewne się uda; a przed wyjazdem będzie się starał matkę i wuja pożegnać.
W położeniu Cześnikiewicza zaszła też zmiana, gdyż wkrótce po ożenieniu z panną Sauer, hrabiego majątki poszły na licytacyę i Baron w imieniu siostrzenicy je nabył, dołożywszy swoich około pięćdziesięciu tysięcy talarów. Doskonały i praktyczny bardzo administrator, Baron zjechał zaraz na miejsce, obejrzał folwarki i zapowiedział, że sprowadzi agronoma, pożyczy obrotowy kapitał i na siebie gospodarstwo obejmie. Wypowiedziano więc dzierżawę panu Ostójskiemu, który chwilowo był w kłopocie, znalazł przecie, niechcąc się jeszcze kupnem związywać, znaczny, opatrzony folwark w pobliżu, który zadzierżawił i do niego się przeniósł. Grunta dochodziły do pół mili od miasteczka, domu nie było mieszkalnego, najęto więc dwór w mieście, pod pozorem, że ten który zajmował Kanonik był za szczupły... Mieszkanie w miasteczku mało co rodzaj życia zmieniło, Ostójski tylko częściej wyjeżdżać musiał, a Zosia była samotniejszą. Chwile te najczęściej spędzała w dworku z matką Juliana, którą jakby własną kochała. Przychodziła z robotą, z książką, z koszyczkiem w którym jakąś przyniosła nowalię, i to pomagała w ogródku, to czytała głośno, to rozmawiała z Kanonikiem. Stała się tu prawie domową. Biedna na straży sobie wybrała miejsce, by być jak najbliższą wieści od Juliana.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.