Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

opowiadając coś o ojcu i wynosząc jego spokojność i rezygnacyę. Trafiało się w tym czasie iż pani matka pisała parę razy do Juliana, a Zosia pieczętowała, do tych jednak listów nie dodała ani literki... Zmieniło się zupełnie położenie. Zosia miała maleńki posażek, a Julian jako zdolny doktór wielką i świetną przyszłość przed sobą. Poczuła to dobrze iż mu jej zawiązywać nie była powinna. Posmutniała biedna, ale umiała tego nie pokazywać po sobie.
Największe wrażenie katastrofa zrobiła na pannie Klarze, która wypłakiwała się strasznie, a nastrojona była tak, że nie mogła inaczej przemówić tylko niesłychanie patetycznie deklamując przeciwko zepsuciu świata, ludziom, zdradzie, niesprawiedliwości i t. p. Z rozczulenia wpadała znowu aż w gniewy czasem i kłóciła się z bratem, którego slamazarności przypisywała wszystkie — nieszczęścia rodziny. — Ostójski jakby odmłodniał tak się krzątał z nową gorliwością około gospodarstwa.
Jednego poranku wreszcie gdy Zosia wedle zwyczaju przyszła do dworku dać dzień dobry matce Juliana, zdziwiła się i zmięszała niezmiernie zastawszy cale niespodzianie młodego doktora, który przyjechał niezapowiedziawszy się wprzódy.
Zosia która go niedawno tak czule i śmiało witała, napastliwie prawie, teraz i chłodno i umiarkowanie pozdrowiła Juliana. Krócej też pobywszy niż zwykle, pod pozorem że jej ojciec potrzebował, że miała coś do roboty w domu — pożegnała się i pierzchnęła.
Nazajutrz już nie przyszła.
Trzeciego dnia Julian z Kanonikiem i matką