Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/109

Ta strona została skorygowana.

go nikt nie pojmie, kto go w sobie nie uczuł. Waliło się to z odgłosami, z okrzykami radosnemi, a ochotą i sercem tak wielkiem, żeśmy się sami nie poznawali.
Król też nie pozostał w miejscu, i z wojskiem, które miał przy sobie, ruszył z impetem wielkim; ks. Marek z krzyżem przy nim. My wszyscy, dwór, straże, puściliśmy się ku samemu środkowi wojska wezyrowskiego. Tylko, nimeśmy ruszyli z tego miejsca, król, przyzwawszy do siebie hrabiego Maliniego, szwagra swojego, człeka mężnego i statecznego w boju, oddał mu królewicza Jakóba, by był nieodstępnie przy jego boku; sam zaś, przeżegnawszy się, z rozweseloną twarzą konia spiął — i poszliśmy, jak w otchłań, na to pogan mrowisko.
A była to owa chwila stanowcza, w której nam Bóg dał zwycięstwo. Wszystko winno było wojsko jednemu temu wejrzeniu i natchnieniu króla, który dalej i lepiej, bo proroczo widział, gdzie dla drugich ciemno było, a sam tylko przeczuł ową jasną przyszłość, która nam zgotowana była.
Wstąpił taki duch we wszystkich, taka gorącość i ufność w pewne zwycięstwo, że, choć na dziesięćkroć liczniejszego szliśmy nieprzyjaciela, jużeśmy w sercach czuli, że go złamiemy. Od tego rozkazu posunięcia się naprzód zależało wszystko: los dnia, stolicy chrześcijaństwa może, a sławy naszego oręża.
Husarze z pod chorągwi królewicza Aleksandra poparli przodem w sam środek wojsk Kara-Mustafy, i przełamali je zaraz. A tu już słów zaprawdę brak, by opisać, jak się reszta dokonała, bo w tej zamieszce, wrzawie i weselu onego nie-