Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/116

Ta strona została skorygowana.

dać, że mieli rozkazanie takie, aby się trzymali do końca, i było tego do dziesiątej w noc. Książę lotaryński przysyłał do króla jegomości, ażeby stamtąd Turków wyprzeć, ofiarując się dokonać ostatka; ale król dla sławy swej im nie dopuścił, rozkazując tylko obóz objąć cały. Wśród nocy janczarowie, widząc, że ich porzucono, sami przekopy opuścili i z aproszów uciekli.
Mówił Dychawka, że król, Bogu podziękowawszy, okrutnie znużony, pod drzewem, które stało niedaleko, położył się na spoczynek, kulbakę wziąwszy pod głowę, choć miał namioty wygodne, ale znać wojsku chciał dać z siebie przykład. A że już później od Wiednia droga otwarta była, zaraz Staremberg przysłał królowi kolację pod drzewo, win, cukrów i innych przekąsek.
Z przekopów reszta Turków w tej ciemnej nocy tak uszła, iż się nikt nie opatrzył pośród powszechnej zamieszki. Znaleziono potem tylko dwudziestu trzech janczarów w murowanej kamienicy, która była postawiona na wzór Solimanowych oficyn, a ci się długo odstrzeliwali, aż póki na imię królewskie nie zdali się, darowani życiem i mieniem.
Przegadaliśmy z Dychawką duży czasu kawał, blisko do dnia; a spisywać trudno wszystkiego, co się tego wieczoru i następnego rana działo na porzuconem przez.Turków obozowisku, które poczynano szarpać, każdy sobie.
Obudziłem się dodnia, bo koło namiotu wrzawa była taka, że usnąć nie dawała. To ten, to ów wbiegał z plotką, a ciury przychodziły ze wszelaką zdobyczą, którą byle za co sprzedawali. Tuż mi się trafiło, że jakiś drab, nie wiem nawet z pod ja-