Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/120

Ta strona została skorygowana.

i niczem jej nie zaogniać. Stało mi go mało nie do domu, a potem się już innemi od cyrulików maściami, choć mniej skutecznemi, wygajało.
Dowiedziałem się też dnia tego, że pan Nałęcz leżał, nie lepiej wyszedłszy, niż ja, z tej bitwy, i że go też do domu odsyłać miano. Niewiadomo z czego, pochwyciła się go była później gorączka mocna, tak, że przez kilka dni ludzi nie poznawał, i dziwy tam o tem pletli, że nań czary jakaś Turczynka rzuciła. Ja, czując się wcale, jak na rannego, niezgorzej, a myśląc już o podróży, bo tu po odciągnieniu króla i wojska pozostawać nie było czego, jąłem się zaraz wozy sztyftować, mając z łaski królewskiej, choć sam za zdobyczą nie chodziłem, łup cale od drugich nie gorszy. Opatrywałem ową skrzynię i znalazłem w niej ze trzy tysiące czerwonych złotych monetą, różne kosztowności, kulbakę sadzoną, piękną, strzelb kilka, zegarek, słowem, dodawszy do tego, com wprzódy zdobył, miałem za co ręce założyć. Koni też po Turkach, co je łapano wówczas, cztery kupiłem za bezcen i wóz drugi do rzeczy dostałem łatwo. Namiocik, pod którym leżałem, dla pamiątki zwinąć też kazałem, aby nie przepadł. Podlejszych tego dnia i następnych można było dostać za „Bóg zapłać“, ile kto chciał, bo nie wiedzieli już, co robić z niemi.
Ten dzień mnie, mogę powiedzieć, tyle prawie zmordował, co sama bitwa; bo się ze wszystkiem potrzeba było pośpieszać, a sił nie miałem wiele i ludzie spoczynku nie dawali. Dychawka mi doniósł, że między innymi i pana Florjana nie stało, bo padł od postrzału jeszcze w winnicach, i dopiero nazajutrz ciało, odarte szkaradnie przez ciurów,