Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/140

Ta strona została skorygowana.

przyjaciel gospodarzył, nie wypowiem. Lepiejbym pewnie sam nie zarządził. Dopieroż przy ogniu w kominie na całą noc nieprzegadana materja... ledwie ze dniem trochę się oczu zmrużyło.
Jęliśmy się rozpakowywać, bom też chciał przed przyjacielem pochwalić się ze zdobyczą, krom tej, jaką sam dostałem, wiele mając różności, po drodze od wracających za lada co nabytych. Turecką kulbakę ze srebrnemi strzemionami i całym rzędem turkusami sadzonym, a wcale pięknym, ofiarowałem przyjacielowi. Brać nie chciał, alem go, ukląkłszy, prosił, więc musiał. Uważałem, że z szabel jedna mu w oko wpadła, ale noża i ostrza żadnego bratu dawać się nie godzi: wymogłem od niego, że mi za nią talara zapłacił i wziął, bo do siodła pod udo, starym obyczajem, pasowała. Dopieroż, gdym mu trzosy podobywał, ów diamentowy pas i inne kosztowności, za głowę się chwycił, Panu Bogu dziękując.
— Tylko mi tych pieniędzy na prowizję nie dawaj nikomu — rzekł — ziemię kupować trzeba! Wólka mała, a szlachcic, aby dobrze stał, musi szeroko siedzieć. Jest w okolicy Ryżawka na sprzedaż po wdowie Ryżawskiej, bo wnuki tu mieszkać nie chcą, a gdzieś indziej dobra większe mają: kupimy Ryżawkę!
— Nic przeciwko temu nie mam; kupujemy Ryżawkę... ale, co z tego wszystkiego, jeśli starościankę mi wychwycą?
— Pojedziemy do podczaszyny — rzekł pan Jacek — a toć jej się i tak należy pokłonić. Staruszka do rady dobra, i waszmości sprzyja. Ilem tam razy był, zawsze mnie tem spotykała: —