Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/150

Ta strona została skorygowana.

miałem robić? Przesiedziałem ich u podczaszyny, aż, gdy odjechali, zwierzyłem się jej ze wszystkiego, prosząc o mądrą radę.
Staruszka popatrzała mi w oczy.
— Zacny z waćpana człowiek — odezwała się — że ci gwałt wszelki jest obmierzły; ale są wypadki, w których i do ostatnich środków uciec się trzeba, gdy o przyszłość osoby drogiej idzie. Podobno chorąży to jedno radzi, co rzecz najlepiej załatwi.
Postrzegłem tedy, że inaczej być nie może, a raz na to się zdeterminowawszy, nie miałem co czekać. Pojechałem tejże nocy do Zegrzdy.
Była mila okrutna; noc śnieżna, zawieja, godzina spóźniona. Ledwieśmy się do dworu dobili, a tu we wrotach nawiało kupę taką, że ani wjechać. Musiałem pieszo się przedzierać; psy opadły, że ledwiem kożucha nie postradał, alem do okiennicy zastukał, wiedząc, gdzie sypia. Pozrywało się wszystko, bo tylko co byli usnęli, i myśleli, że albo złodzieje, lub przypadek jaki. Zegrzda z szablą w ganek wypadł; ledwiem go uspokoił. Począł się śmiać, gdy mnie poznał, i weszliśmy z nim do izby. Dorozumiał się zaraz, że muszę mieć sprawę ważną. W dwóch słowach rozprawiliśmy się; ale z tym poczciwcem dobrze było bić się, tylko mędrkować niekoniecznie, bo do przebiegów i sztuk się nie zdał.
Z tego, co mi chorąży mówił, uważałem już, że chwili nie było do stracenia, a raz odważywszy się na przedsięwzięcie, chodziłem, jak w gorączce, by je przyprowadzić do skutku.
Zegrzda, powstawszy, powiada:
— Kochanie mileńki (miał to przysłowie), ja